Poszerzanie praw osób homoseksualnych w Wielkiej Brytanii w ostatniej dekadzie zbiegło się w czasie z postępującą marginalizacją chrześcijaństwa w tym kraju. Wielu chrześcijan uważa, że pierwszy proces prowadzi do drugiego albo przynajmniej to drugie zjawisko przyspiesza. Były zwierzchnik Kościoła anglikańskiego George Carey mówi wprost, że za przyjętym przez Izbę Gmin w lutym projektem małżeństw jednopłciowych kryje się agresywna świecka agenda. Równość praw dla odmiennych orientacji seksualnych brytyjskim chrześcijanom jawi się bardziej jako równia pochyła, po której sami zaczynają się staczać.
Ten dramatyczny ton może zaskakiwać w kraju, w którym anglikanizm jest nadal religią państwową. Pokazuje jednak także skalę problemów, z którymi przychodzi się borykać brytyjskim chrześcijanom. Według najnowszego sondażu przeprowadzonego przez firmę ComRes dwie trzecie z nich uważa się za prześladowaną mniejszość. Rodzi się pytanie, dlaczego właśnie emancypacja homoseksualistów wywołuje to poczucie zagrożenia. Czy poszerzanie praw tej społeczności musi koniecznie jakoś ograniczać swobody religijne?
W lutym 2012 r. grupa Chrześcijanie w Parlamencie (Christians in Parliament), skupiająca posłów i lordów z trzech głównych partii i należących do różnych Kościołów, przeprowadziła dochodzenie w sprawie stanu chrześcijańskich praw w Wielkiej Brytanii. W opublikowanym raporcie autorzy co prawda odrzucili tezę o prześladowaniach chrześcijan, niemniej jednak ostrzegli, że przestrzeń dla wyrażania przekonań religijnych dramatycznie się skurczyła, obarczając za to winą zmiany społeczne i prawne w ostatnich latach. Bliżej opisał ten proces jeden z przesłuchanych przez parlamentarzystów świadków, Dan Boucher, z organizacji charytatywnej CARE. Jego zdaniem przestrzeń swobód religijnych zawężają nie tylko restrykcyjne przepisy np. kodeksu pracy, ale także wpływa na to konflikt pomiędzy prawami orientacji seksualnych, z jednej, a wolnością religijną, z drugiej strony. Według Bouchera ten konflikt prowadzi nie tylko do spychania chrześcijańskiej wizji etyki seksualnej do sfery prywatnej, ale także – w sferze publicznej – prowadzi do stawiania chrześcijan pod przysłowiową ścianą, czyli do zmuszania ich do wyboru pomiędzy nową państwową ortodoksją, a np. utratą pracy czy licencji.
Nietolerancja dotyka zarówno osób indywidualnych, jak i zbiorowej aktywności świeckich. Dotyka także innych religii, w tym islamu. Islam jest przypadkiem szczególnym i drażliwym: media, niezwlekające z krytyką całego Kościoła katolickiego w przypadku grzechu księdza, nie przejawiają podobnego instynktu generalizacji w przypadku antypaństwowych zapędów ekstremistycznego, lokalnego imama. Powszechna brytyjska tolerancja wobec nakryć głowy muzułmańskich dziewcząt i kobiet, nawet w szkołach, instytucjach państwowych czy prywatnych firmach, nie zawsze znajduje odbicie w stosunku tychże placówek do symboli wiary chrześcijańskiej. Wreszcie islam, podobnie jak inne religie przeniesione na grunt brytyjski przez relatywnie niedawne, postkolonialne fale imigranckie, nie stanowi centralnego obiektu ataków „agresywnego sekularyzmu”. Kluczowym celem tej nagonki jest chrześcijaństwo, w każdej postaci, bez względu na to, czy broni swoich prawd wiary, czy też służy dobru ludzi spoza swoich „szeregów”, a zatem dobru publicznemu. Kiedy pielęgniarka oferuje pacjentce, że się za nią pomodli i zostaje za to dyscyplinarnie zawieszona, jak baptystka Caroline Petrie w zachodniej Anglii w 2009 r., to znaczy, że Rubikon został już przekroczony.