Wachlarz osobowości mieszczących się w ramach prastarej kategorii mężczyzny mocarnego jest barwny i szeroki. Mogę być zwalistym amatorem dźwigania żelaza, zwinnym zawodnikiem sportów walki, wytatuowanym uczestnikiem kibolskich ustawek lub oderwanym od taczki robotnikiem o dłoniach jak bochny chleba. Postaci tych jest dużo więcej, zaś próba odnalezienia wspólnego mianownika moich wcieleń nieodmiennie kończy się odwołaniem do podstawowej funkcji, jaką spełniam względem towarzyszki życia i pozostałych bliskich mi osób. Ociekający męskością Mamed Khalidov, jeden z najlepszych zawodników polskiej sceny MMA, zauważył kiedyś, że „niestety każdy mężczyzna ma w życiu taki niedobry moment, w którym musi sobie sam dać radę. I do tego potrzebne są umiejętności – powinien być sprawny i umieć bronić rodziny”. Moja męskość wiąże się zatem głównie z możliwością zapewniania ochrony, jednak – niestety – może być jednocześnie katalizatorem niebezpieczeństwa. Prawda wygląda niestety tak, że na kobietę przechadzającą się u mojego boku czyhają zagrożenia, którymi nie musi przejmować się dziewczę spacerujące po mieście z ukochanym o wymiarach mopa.
Przyjrzyjmy się sytuacji najprostszej, czyli sytuacji „mijania”. Oto bowiem na widok nadchodzącego z przeciwka innego Osiłka – lub osoby do miana Osiłka wyraźnie aspirującej, czy to wymachami ramion, czy to wyrazem twarzy, czy też samą „zaczepnością chodu” – automatycznie i bez wyjątku uruchamiam w sobie mechanizm rywalizacyjny, oparty głównie na odpowiednim spojrzeniu, którym celuję w rywala. Jeśli w sytuacji takiej oprócz mnie uczestniczy drugi prawdziwy przedstawiciel mojego gatunku, na spojrzeniu, naturalnie, się nie kończy i w ruch idą inne argumenty. Moja kobieta niejednokrotnie usiłuje wtedy rozdzielić walczących – lub choćby zasymulować jakąś interwencję dla potrzeb wizerunkowych – co często kończy się uszczerbkiem nie tylko na jej godności, ale i na zdrowiu. Takich potencjalnych sytuacji zagrożenia jest znacznie więcej (wspólna podróż zapchanym tramwajem, wizyta w kinie, gdzie ktoś gada, odwety wrogów wymierzone w ukochaną), co sprawia, że związać się z Osiłkiem to trochę tak, jakby ze względów bezpieczeństwa kupić miecz i któregoś razu uciąć sobie nim głowę.
Korzyści – i ryzyko – związane z życiem z Osiłkiem nie kończą się jednak na poczuciu bezpieczeństwa. Istnieje jeszcze choćby tego życia wymiar wizualny. Która kobieta choć raz nie marzyła bowiem o publicznym wtuleniu się w potężne ramię wyrzeźbionego twardziela? Która nie chciałaby przespacerować się po plaży w Międzyzdrojach u boku Adonisa o brzuchu, na którym można ścierać marchewkę na obiad? Tak, wygląd jest moim niewątpliwym atutem, jednak jego zdobycie wiąże się z szeregiem wyrzeczeń. Otóż, niestety, współczesny Osiłek w zdecydowanej większości przypadków nie jest Osiłkiem Naturalnym, lecz Wypracowanym. Jako dziecko żaden z nas nie chodzi już za pługiem. Nasza siła jest siłą wyćwiczoną hantlami.