Pamięci prof. Chone Szmeruka.
Na początku lat 60. ulica Allenby, główna arteria handlowa Tel Awiwu, była polska. Znajdowały się tam wszystkie oficjalne instytucje, takie jak ambasada Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, gdzie urzędował poseł Antoni Bida i przed którą gromadziły się zawsze rzesze nieszczęśników, tęskniących do komunistycznego raju w myśl zmodyfikowanego powiedzenia: „Jak bida, to do Żyda”. Były tam biura Orbisu, filia banku PKO i aż trzy polskie księgarnie, z których każda mogłaby uchodzić za najlepszą w dowolnym polskim mieście, z Warszawą na czele. Po wojnie sześciodniowej w czerwcu 1967 r. znikły ambasada i Orbis. Natomiast rok później po pamiętnych wydarzeniach marcowych na ulicy Allenby pojawili się nowi emigranci z Polski. Gdyby wówczas ogłosić listę najlepiej sprzedających się książek w tych księgarniach, to nie mam wątpliwości, że oprócz izraelskich opowiadań Marka Hłaski na czołowych miejscach znalazłyby się Tuwim dzieciom, Jarmark rymów i przede wszystkim Kwiaty polskie.
Manifest żydowskości
Szczególnie dobrze pamiętam księgarnię Edmunda Neusteina w podziemnym pasażu na Allenby 97, gdzie wciąż między półkami unosił się duch zmarłego kilka miesięcy wcześniej Marka Hłaski. Utkwiło mi w pamięci pewne piątkowe przedpołudnie wiosną 1970 r., kiedy z głośnika adaptera Bambino dobiegał głos Ewy Demarczyk, śpiewającej Tomaszów i Grande Valse Brillante, a zaraz potem poeta Stanisław Wygodzki, znajomy mojego ojca z przedwojennego Będzina, z patosem recytował początek modlitwy z Kwiatów polskich:
Chmury nad nami rozpal w łunę
Uderz nam w serca złotu dzwonem,
Otwórz nam Polską jak piorunem
Otwierasz niebo zachmurzone.
Spośród marcowych emigrantów Wygodzki zapewne należał do nielicznych, którzy pamiętali kiedyś bardzo znany, wstrząsający lament i manifest Tuwima My Żydzi polscy…, który powstał w Nowym Jorku ćwierć wieku wcześniej, zapewne w pierwszą rocznicę powstania w getcie warszawskim, i który po raz pierwszy ukazał się w Londynie w sierpniu 1944 r. w miesięczniku „Nowa Polska” redagowanym przez Antoniego Słonimskiego. Niebawem został on przełożony zresztą na szereg języków, w tym na hebrajski, żydowski, rosyjski, angielski, francuski, niemiecki, włoski i czeski, docierając przede wszystkim do miejsc, gdzie przebywali dopiero co ocaleni z Zagłady Żydzi. Piotr Matywiecki w Twarzy Tuwima pisze: „Orędzie to miało ogromne znaczenie moralne dla tysięcy żydowskich pogromców”1.
Stanisław Wygodzki był jednym z nich: „Pierwsze echo o Tuwimie doszło mnie późnym latem 1945 r., w małej miejscowości pod Monachium, gdzie leczyłem gruźlicę po opuszczeniu obozu w Dachau… Przybył do naszego szpitala mały chuderlawy chłopiec z Ozorkowa… Ten piętnastoletni chłopiec poza niewielkim tobołkiem z bielizną miał przy sobie zmiętą kartkę zapełnioną maszynowym pismem. Była to kopia tekstu Tuwima, odpis słynnego listu, skierowanego z Nowego Jorku do Polski jeszcze w 1944 r. Bolesny list, rozdzierający na nowo rany godził w faszyzm, w okrucieństwo, w bezmyślność… List ten wieziony przez małego chłopca, unoszony przez liczne kraje Europy był jego legitymacją i świadectwem, jego dowodem osobistym. Chłopiec był uczestnikiem tej samej tragedii i miał prawo do tych samych słów, jakich nikt do tej pory nie wymówił po polsku”2.