Artykuł Andrzeja Romanowskiego o Pismach wybranych Jerzego Turowicza („Znak” 710–711, lipiec– –sierpień 2014) jest znakomity i studenci powinni się na jego podstawie uczyć, jak należy pisać recenzje. Mam jednak poważne wątpliwości dotyczące fragmentu odnoszącego się do postawy redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” w latach 90. Andrzej Romanowski zauważa, że Turowicz zmienił ton, co wyrażało się przede wszystkim w zaniechaniu umiaru. Zdaniem Romanowskiego najwyraźniej widać to na przykładzie stosunku do byłych komunistów i do PRL. Autor recenzji słusznie zwraca uwagę na to, że stosowanie wobec PRL pojęcia „totalitaryzm” jest przesadą i wręcz nieprawdą. Romanowski krytykuje też ostrość wypowiedzi Turowicza, który używa takich słów jak „komuna”, sprzeciwia się wyborowi Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta i mimo że jest zwolennikiem pojednania, to jednak opowiada się za dekomunizacją.
Moje zastrzeżenia i wątpliwości sprowadzają się jedynie do dwóch, ale bardzo istotnych spraw. Pierwsza dotyczy stosunku do „komunistów” – czy też jakkolwiek ich nazwiemy, bo oczywiście nie byli oni komunistami w rozumieniu historyka idei. Mowa tu tylko o politykach czasów PRL i ideologach, także profesorach uniwersytetów i publicystach, a nie o wielu wybitnych i w istocie uczciwych ludziach, którzy ze względów, w które nie wnikam, należeli do partii.
Proszę darować, ale odwołam się do wspomnienia prywatnego. Otóż kiedy zaczynały się rozmowy Okrągłego Stołu, siedzieliśmy z Krzysztofem Kozłowskim (obok siebie) w tzw. podstoliku politycznym. Pierwszego dnia obrad każdy – po obu stronach – wygłaszał kilkunastominutową deklarację poglądów. Krzysztof i ja mówiliśmy podobnie, ale wspomnę już tylko swoje słowa. Mówiłem, że z największą przykrością w sytuacji wyższej konieczności siadam do rozmów z ludźmi, którzy reprezentują to, czego nienawidziłem przez całe życie, i którzy zawsze byli moimi nieprzyjaciółmi. Mówiłem, jak wiele złego „komuniści” dokonali i jak bardzo historia ich potępi. I że jednak trzeba rozmawiać. Potem, w przerwie, nasz przewodniczący a mój przyjaciel Bronisław Geremek ochrzanił Krzysztofa i mnie, że za ostro, że mogliśmy doprowadzić do zerwania rozmów. Co ciekawe, nasi towarzysze Jacek Kuroń i Adam Michnik nie obrali tak ostrego tonu.
Otóż tak uważałem i tak uważam do dzisiaj. Komuna była moim wrogiem, a byłym partyjnym pamiętam ich zaangażowanie, mimo często dobrych dziś z nimi relacji. Leszek Miller jest dla mnie „komuchem”, chociaż osobiście jesteśmy w dobrych, rzadkich stosunkach i doceniam to, co zrobił (ale pamiętam też, czego nie zrobił) w wolnej Polsce. Tyle lat życia spędziłem pod tą czasem okrutną, a czasem tylko idiotyczną władzą, że nie zapomnę i nie przestanę przypominać tego, jak ów system działał – mimo że w tych czasach spotkało mnie wiele dobrego, także ze strony członków partii, jak np. niesłychanie pozytywna superrecenzja (wtedy takie jeszcze były obowiązkowe) mojej habilitacji w 1977 r. napisana przez członka Komitetu Centralnego prof. Jana Baszkiewicza, bez której mógłbym mieć kłopoty.