fbpx
Piotr Blumczyński Październik 2014

Przekład – akt wiary

Przekładu – nie tylko biblijnego – nie da się oddzielić od wiary. Jest ona obecna już na etapie rozstrzygania tego, czym przekład jest, czego dotyczy, jak należy go dokonywać i oceniać. W przypadku Pisma Świętego kwestie wiary, przekonań i założeń dotyczą także mnóstwa konkretnych decyzji translatorskich.

Artykuł z numeru

Jak wiara zmienia Biblię?

Jak wiara zmienia Biblię?

Tłumaczenie to pod wieloma względami akt wiary. Wiara – co najmniej w możliwość i sensowność samego przedsięwzięcia – towarzyszy każdemu tłumaczeniu, ale w przypadku tekstów świętych rozciąga się również na wiele innych obszarów. W niniejszym artykule proponuję odwiedzić najważniejsze z nich w poszukiwaniu przejawów i śladów wiary. Poszukiwania te będziemy prowadzić z perspektywy filologicznej i przekładoznawczej, która jednak, jak się przekonamy, jest nieuchronnie spleciona z siatką założeń i przekonań, a ostatecznie dotyka właśnie kwestii wiary.

Celowo nie zaczynam od sprecyzowania tego pojęcia, bo jego rozumienie w toku naszych rozważań będzie ulegać zmianom. Choć głównie interesuje nas wiara w sensie konfesyjnym, wyrażająca się w konkretnych przekonaniach doktrynalnych, nie sposób rozpatrywać jej w oderwaniu od tego, w co wierzymy odnośnie do samego przekładu.

* * *

Na początek wsłuchajmy się w terminologię. Semantyka czasownika „przekładać” (w sensie etymologicznym) odwołuje się do kategorii materialnych i przestrzennych. W tym obrazie sens jest jak namacalny, konkretny przedmiot, który można wyjąć z pojemnika jednego języka i przełożyć do innego. Tekst można przełożyć z jednego języka na drugi niczym potrawę z garnka na talerz. Treść da się oddzielić od formy, a formę zmienić. Nie jest specjalnie ważne, kto i jak przekłada: co to za różnica, jak przełożymy przedmiot na drugą stronę bariery (również językowej) albo kto tego dokona. Sens zostanie zachowany, choć wyrażony innymi słowami. Tak rozumiany przekład umożliwia nie tylko takożsamość, ale i tożsamość sensu. W mniej idealistycznej formie mówi się o „przybliżaniu” znaczenia, co jednak nadal odwołuje się do metaforyki przestrzennej traktującej sens jak materię. (Zauważmy na marginesie, że jest to myślenie bardzo klasyczne, arystotelesowskie, obrazujące rozróżnienie między istotą rzeczy a jej cechami akcydentalnymi). Przekład jako proces ma charakter odtwórczy, a jako produkt – pochodny. I w końcu: po co ponownie przekładać coś, co już zostało (dobrze) przełożone?

Słowo „tłumaczyć” rysuje nam całkiem inny obraz. Tłumaczyć to objaśniać (czyli rozpraszać ciemności, będące metaforą niezrozumienia) lub uzasadniać (czyli pomagać zrozumieć powody i przyczyny jakichś zjawisk). Można tłumaczyć lepiej lub gorzej, skutecznie lub na próżno. Żeby umieć wytłumaczyć (i przetłumaczyć), trzeba samemu dobrze rozumieć. Idea tłumaczenia zakłada i akcentuje szeroki kontekst: kto tłumaczy?, komu?, co?, kiedy?, jak?, po co?, itd. Nie ma tłumaczeń uniwersalnych: te przeznaczone dla specjalistów nie nadadzą się dla dzieci. Tłumaczyć trzeba wciąż na nowo, bo nieustannie zmienia się kontekst odbioru tłumaczenia oraz jego cel, a niekiedy również sposób odczytania oryginału.

Umysłowość zachodnia przesiąknięta jest pierwszym modelem, bo wyrosła na propagującej go filozofii klasycznej. W większości języków europejskich utrwalił się obraz transferu w najrozmaitszych formach: przenoszenia (ang. Translation), przekładania (niem. Übersetzung), przeprowadzania (fr. traduction). Tak najczęściej mówi się i myśli o tłumaczeniu, a idealnego tłumacza porównuje do szyby: powinien być przeźroczysty i dawać nam możliwie najpełniejszy dostęp do oryginału. Obecność tłumacza dostrzeżemy tylko wtedy, gdy naszą uwagę zwrócą jakieś niedoskonałości, zarysowania i zmatowienia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się