Wśród sukcesów polskiej kinematografii czasów PRL największymi, zarówno jakościowo, jak i ilościowo, były te osiągane przez autorski film animowany – jakkolwiek absurdalnie może to zabrzmieć, nawet dla czytelnika bardzo dobrze zorientowanego w historii polskiej kultury.
Oprócz zespołów filmowych i wytwórni oraz współpracujących z nimi reżyserów filmów fabularnych i dokumentalnych (Wajda, Zanussi, Kieślowski itp.) istniał bowiem jeszcze inny świat usytuowany na peryferiach tego kultowego centrum – studia animacji. Było ich zaledwie kilka i organizowano je jak typowe peerelowskie przedsiębiorstwa państwowe, z dyrektorem, pionem redakcyjnym i produkcyjnym. Stanowiły przeciwieństwo zespołów filmowych, które za pomocą współczesnej metodologii możemy określić jako demokratyczne filmmakers’ cooperatives zajmujące się rozwojem projektów filmowych. A jednak w takich – zdawałoby się – niesprzyjających miejscach i w trudnym okresie powstawało rocznie kilka–kilkanaście krótkometrażowych filmów, które zdobywały najwyższe nagrody – od czasów odwilży aż do końca lat 70., kiedy nastąpił kryzys kinematografii (choć i wówczas nagradzani byli tacy twórcy jak np. Jerzy Kucia i Piotr Dumała). Jedynego jak dotąd Oscara za polski film otrzymał w 1983 r. Zbigniew Rybczyński za eksperymentalny autorski film animowany Tango.
Od czasu powołania w 2005 r. Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej rodzima kinematografia w zadziwiający i godny podziwu sposób się dźwignęła, w wielu wypadkach wychodząc od struktur kinematografii PRL czy nawet je kopiując. Niestety, jedną z tych skopiowanych klisz jest też medialne ignorowanie autorskiej animacji i jej niewątpliwych współczesnych sukcesów – ponieważ po zastoju, który równał się niemal anihilacji, bardzo szybko dźwignęła się również i ona.
Pierwsza liga
Jak już wspomniałam, jeśli chodzi o liczbę nagród na najważniejszych międzynarodowych festiwalach, w czasach PRL z całej polskiej kinematografii największe sukcesy osiągał autorski film animowany. Filmy fabularne i dokumentalne również bywały wówczas nagradzane na najważniejszych festiwalach, choć nie tak często jak animacja. Współcześnie proporcje uległy jeszcze większej zmianie – zdecydowanie na korzyść autorskiej animacji. Wprawdzie polski film żywej akcji zdobywa wiele nagród, ale – poza bardzo nielicznymi wyjątkami – nie są to te najbardziej prestiżowe. Za to w dziedzinie autorskiej animacji należymy do pierwszej ligi i liczba „graczy” rokrocznie się zwiększa. Mimo to nie są to raczej dla PISF „prawdziwi” filmowcy. W większości przypadków otrzymują oni głodowe dotacje. Owszem, ich sukcesy są odnotowywane, ale nie nagłaśniane, a już na pewno – w przeciwieństwie do filmowców żywej akcji – nikt ich nie rozpieszcza. Wiele animacji uznanych i uhonorowanych twórców powstaje tylko dzięki determinacji ich autorów, która wiąże się ze zgodą na skromne życie, a także pozostawanie anonimowym – poza festiwalami i TVP Kultura nikt bowiem ich filmów nie pokazuje i nie prowadzi zaprojektowanych promocji.