Kim pan jest, profesorze Foucault? – pytanie nieco pretensjonalne, ale w przypadku tego filozofa jak najbardziej uzasadnione. Nie dziwi więc, że redaktorzy tomu, w którym pomieszczony jest jeden z wywiadów o takim właśnie tytule, pytanie to uczynili klamrą całego zbioru tekstów różnorodnych i w formie, i w treści. Foucault zrobił bowiem wiele, aby uczynić siebie jak najmniej uchwytnym tak podmiotem, jak i przedmiotem – nie tylko intelektualnych aktywności (by posłużyć się wyraźnie nadużywanymi przez niego kategoriami).
Wiele z tych niejasności stara się Foucault w wywiadach i polemikach rozwiać, nie stroniąc oczywiście od tworzenia nowych, równie inspirujących, co prowokujących. Jedno z takich nieporozumień dotyczy kluczowego dla myśli tego filozofa pojęcia władzy. Sedno problemu, jaki w związku z nazwiskiem Foucaulta pojęcie to nastręcza, oddaje reakcja jednego z jego rozmówców: „Jest pan daleki od Sartre’a, który zwykł mawiać: »Władza to zło«” (s. 235). I rzeczywiście, Foucault przyznaje, że choć i jemu przypisywano tę ideę, to jest ona „daleka od tego, co myśl[i]”. (Czy oznacza to, że idea ta zawsze była obca jego myśleniu?) Władzę rozumie jako gry, złożone interakcje między „technikami panowania” i „technikami siebie”, a więc różnego rodzaju normami a aktami autokreacji. Przeciwstawia ją pojęciu dominacji oraz przestrzega przed sprowadzaniem mechanizmów rządzenia do pojęcia represji. Dlaczego? Bo jego zdaniem władza idzie krok w krok z wolnością. Nie jest tak, że „jeśli władza jest wszędzie, to nie ma wolności”, przeciwnie: „jeśli stosunki władzy istnieją w każdej przestrzeni społecznej, to dlatego, że wolność jest wszędzie” (s. 226).
Takie wypowiedzi nie współgrają z wizją Foucaulta jako twórcy anarchistycznej teorii spiskowej, do której wielu przywykło pod wpływem jego wczesnych dzieł, ale wizji tej nie odbierają też całkowicie prawomocności, gdyż towarzyszą im zazwyczaj składane trochę półgębkiem samokrytyki, np.: „Sam nie wiem, czy wyrażałem się jasno i czy używałem odpowiednich słów, kiedy zacząłem się interesować kwestią władzy. Dziś dużo jaśniej widzę to wszystko” (s. 236), „Być może, badając przytułki i więzienia, położyłem zbyt duży nacisk na panowanie” (s. 258).
To wolność stanowi jednak newralgiczny punkt wszystkich rozważań Foucaulta, niezależnie od tego, czy mówi on o przemianach podmiotowości w XVIII w. czy o miejscu homoseksualistów we współczesnych społeczeństwach Zachodu, czy też o kwestii polskiej i swoim poparciu dla Solidarności. Robi przytym wszystko, by dyskurs o wolności wyplątać z betów metafizyki i humanizmu, ale czy ostatecznie mu się to udaje? Zapytany o to, czy praca nad sobą to proces wyzwolenia, przezornie odpowiada, że zawsze był „nieufny wobec tematyki wyzwolenia, gdyż jeśli nie traktuje się jej ostrożnie i w pewnych granicach, ryzykownie odsyła ona do idei, że istnieje jakaś natura lub głębia ludzka, która wskutek procesów historycznych, ekonomicznych i społecznych została stłumiona, wyalienowana czy skrępowana przez mechanizmy represji” i „wystarczyłoby jedynie usunąć represyjne przeszkody, by człowiek pojednał się ze sobą” (s. 212). Wolność zatem to nie jest cecha immanentnie przysługująca pewnym bytom, ale zespół praktyk, które – podejmowane świadomie – tworzą etykę. Czy ta „praktyczna” koncepcja wolności rzeczywiście chroni jednak przed metafizyczną resztką?