fbpx
Wojciech Zalewski Czerwiec 2015

Zbawić czy unicestwić?

Skoro nie ma niczego poza Bogiem, a człowiek jest tylko „kroplą w morzu” boskości, to jak – zapytajmy – mówić można o spotkaniu, a zatem o relacji miłości, jaka ma miejsce – przynajmniej w chrześcijaństwie – między Bogiem a człowiekiem?

Artykuł z numeru

Spieniężone życie

Spieniężone życie

Teologia niemiecka, niepozornie wyglądająca książeczka, napisana przez członka zakonu krzyżackiego w okolicach Frankfurtu, najprawdopodobniej w II połowie XIV w., zawiera w sobie więcej, niż można by się na pierwszy rzut oka spodziewać. Aby przekonać się o jej niezwykłej sile nośnej, warto czytać ją równolegle z pracą Piotra Augustyniaka zatytułowaną Istnienie jest Bogiem, ja jest grzechem… i stanowiącą obszerny erudycyjny komentarz, a zarazem twórczą i odkrywczą interpretację Teologii niemieckiej.

Teologia niemiecka może budzić kontrowersje. Zastanawia już sam tytuł. Cóż ma „teologiczność” do konkretnego narodu, w tym wypadku niemieckiego? Nazwę tę nadał dziełu Marcin Luter, chcąc podkreślić oryginalność teologii uprawianej w Niemczech wobec obowiązującej jeszcze wówczas w Europie scholastycznej myśli opartej na filozofii Arystotelesowskiej. Według reformacyjnego teologa książka ta jest, obok Pisma św. i teologii św. Augustyna, najważniejszym dziełem chrześcijańskim. Luter zwraca w swojej przedmowie uwagę, że dzieło napisane jest w sposób bardzo prosty. Nie stanowi ono bowiem erudycyjnego traktatu pełnego odniesień, cytatów i argumentów, ale dzieło duszpasterskie. Nie oznacza to jednak, że utwór ma sens wyłącznie religijny. Jest on bogaty w treści metafizyczne, odnoszące się do całej rzeczywistości w jej najgłębszym, istotowym wymiarze. Teologia niemiecka powstała pod wpływem tzw. mistyki nadreńskiej, której najwybitniejszym przedstawicielem był Mistrz Eckhart, dominikański kaznodzieja, kontrowersyjny z punktu widzenia ortodoksji katolickiej. To właśnie od niego przejmuje Frankfurtczyk (tak nazywa autora Teologii niemieckiej większość badaczy) swoją naczelną tezę, w której utożsamia on Boga z istnieniem: poza Bogiem nie ma nic, żadnej autonomicznej sfery, On jest istnieniem jedynym, pełnym, niepodzielnym i wszechobecnym.

Grzech przywłaszczenia

Myśl ta jest o tyle istotna, że potoczne doświadczenie świata utwierdza człowieka w jego wyjątkowości, nieskrępowanej autonomii – w jego „sobności”, jak to określa Frankfurtczyk. Jednakże przekonanie o własnym realnym istnieniu okazuje się w świetle Teologii niemieckiej nie tylko poznawczym błędem, ale przede wszystkim grzechem. Grzechem tym jest przywłaszczenie. Co to oznacza? Czytamy: „Stworzenie wtedy odwraca się od doskonałego, gdy przywłaszcza sobie coś dobrego, na przykład istnienie (…). Cóż innego robi diabeł i czym innym był jego upadek, względnie jego odwrócenie się, niż przypisaniem sobie, że również on jest czymś i coś jest jego, i do niego należy. To zawłaszczenie oraz jego »ja« i jego »mnie«, i jego »mi«, i jego »moje«, to stanowiło jego odwrócenie się i upadek” (s. 25).

Człowiek, którego doświadczenie jest według autora Teologii niemieckiej fałszywe, widzi w stworzonej rzeczywistości sferę autonomiczną, wobec której Bóg jest transcendentny. Dla „człowieka codziennego” Bóg to jeden z wielu bytów, być może najważniejszy, ale jednak nie jedyny. Prawda natomiast ma być taka, że poza Bogiem nie istnieje nic. W konsekwencji zaś rolą człowieka jest biernie poddać się Bogu, oddając mu „swoje” – i tak przecież pozorne – istnienie. Człowiek musi zatem przestawić się z codziennego, zdroworozsądkowego i, koniec końców, fałszywego doświadczenia świata na doświadczenie prawdziwe, jakim jest zjednoczenie (z Bogiem). Nie ma bowiem żadnego indywiduum, żadnego podmiotu, żadnego „ja”…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się