fbpx
Tomasz Padło lipiec-sierpień 2008

Układ egzotyczny

Mandalaj jest nieformalną stolicą przeszło półmilionowej społeczności mnichów birmańskich. W południowo-zachodnim kwartale miasta wokół licznych świątyń i klasztorów powstała dzielnica buddyjskich duchownych.

Artykuł z numeru

Świat patrzy na Chiny

Droga do Mandalaj

Śniade, szerokie w biodrach stewardessy sprawnie poruszają się w ciasnym przejściu pomiędzy siedzeniami Fokkera F28. Pracując, nie przejawiają zbytniego entuzjazmu, ale przed startem gorliwie modlą się do Allaha. Zimna wołowina i naparstek sałatki są serwowane bez „proszę” i „smacznego”, bez żadnego kontaktu wzrokowego. Podczas startu i lądowania żaluzje przy oknach samoczynnie opadają, zaś po osiągnięciu wysokości przelotowej z nawiewu zaczyna kapać woda. Razem z nią spada pierwszy karaluch. Drugi ląduje na oparciu, trzeci – na siedzeniu obok. W „Bangladesh Today” czytam o problemach finansowych narodowych linii Bangladesh Biman Airlines, których namacalny przykład mam w kabinie: oprócz mnie z 9-milionowej Dhaki do 6-milionowego Rangunu leci tylko siedmiu pasażerów. Bangladesz i Birma mają w sumie przeszło 160 milionów mieszkańców, a łączy je dwieście kilometrów wspólnej granicy bez przejść granicznych i tylko dwa loty tygodniowo.

Międzynarodowy port lotniczy w Rangunie kubaturą przypomina podrzeszowską Jasionkę: obłożony dyktą hol (wspólny dla odlotów i przylotów) z punktem odpraw, kontrolą paszportową i stolikiem informacji turystycznej. Jedna taśma bagażowa, kilku pasażerów oczekujących na lot do Bangkoku i tłum taksówkarzy, dumnych posiadaczy wysłużonych „japończyków”. Toyota corolla z późnych lat 80. niewątpliwie pretenduje do bycia symbolem birmańskiej stolicy. Embarga nałożone na Birmę przez większość państw świata sprawiły, że samochody sprowadza się niemal wyłącznie z Chin i Tajlandii. Choć gigantyczne cła kształtują cenę 10-letniej toyoty na poziomie 20 tys. dolarów, mała siła nabywcza birmańskiej waluty wydłuża jednak jej cykl życiowy do ponad trzydziestu lat.

Aung Aung prowadzi więc dumnie, ale pewnie. Zawód taksówkarza łączy się tu z zawodami przewodnika, kabareciarza i „konika”. Wymieni dolary, pokaże pagodę, poleci hotel, ostrzeże przed nieuczciwymi kierowcami. Pewnie dlatego jest taki drogi.

Droga z Rangunu do Mandalaj to najważniejsza droga w kraju. Na rządowej mapie zaznaczono ją jako autostradę i, faktycznie, kilkanaście kilometrów za stolicą natrafiamy na punkt poboru opłat. Współpasażer autobusu uśmiecha się szeroko i wyciąga ze swojego zasobu obcych słów pojedyncze: „highway. 600-kilometrowa highway nie wszędzie jest wyasfaltowana i przeważnie ma tylko jeden pas ruchu. Znacznie więcej niż pojazdów silnikowych porusza się nią rowerzystów, ręcznych wózków i bawołów. Sporadycznie pojawiają się nawet psy i kury. Autokar, uprzednio jeżdżący po lewostronnych drogach Tajlandii, sprawnie dostosował się do ruchu prawostronnego. Szczególnie istotna jest rola osoby-pilota sygnalizującego możliwość wyprzedzania. Siedemnastogodzinna podróż do Mandalaj nie wydaje się szczególnie czasochłonna.

Dzień mnicha

Wzgórze Mandalay Hill w dawnej stolicy kraju należy do tak zwanych „must see”. Schody do świątyń okupują handlujący buddyjskimi dewocjonaliami, a na szczycie można kontemplować rozległą panoramę doliny Irawadi, popijając colę z puszki w cenie równej połowie dniówki birmańskiego nauczyciela i rozmawiając z terminującymi w klasztorze. Ci nie zawsze przychodzą tu dobrowolnie. Język angielski jest – obok nauk buddyjskich – najważniejszym przedmiotem w przyklasztornych szkołach, dlatego tak dużą wagę przykłada się do kontaktów z cudzoziemcami. Niewydolny system edukacji i znikoma liczba obcokrajowców skłonnych do rozmowy sprawiają, że nauka idzie powoli. Rozmowy zazwyczaj nie wykraczają poza pytania o kraj pochodzenia i stan matrymonialny. Imię zazwyczaj nikogo nie interesuje.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się