fbpx
Aleksander Hall lipiec-sierpień 2008

Przeszłość Wałęsy: sprawa, w której nie chodzi o prawdę

Maj nie przyniósł istotnych zmian na scenie politycznej. Trudno za taką uznać zastąpienie Wojciecha Olejniczaka przez Grzegorza Napieralskiego w roli przewodniczącego SLD.

Artykuł z numeru

Świat patrzy na Chiny

Ten wybór potwierdza jedynie tendencję, jaka ujawniła się po ostatnich wyborach: dominujący nurt polskiej lewicy chce budować swoją pozycję na zwalczaniu wypracowanego w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych modus vivendi pomiędzy państwem i Kościołem. Chce on budować swoją pozycję polityczną na propagowaniu agresywnego zeświecczenia i promowaniu mniejszości seksualnych. Już teraz towarzyszy temu spora dawka demagogii w kwestiach gospodarczych i społecznych. Moim zdaniem, wybierając taką linię postępowania, lewica zawęża, a nie poszerza swą bazę wyborczą. Nie zniknie ze sceny politycznej, ale skazuje się na izolację polityczną i długo nie powróci do władzy. Nie jest to jednak moje zmartwienie.

W maju w centrum polskiej debaty publicznej znalazła się książka, której niemal nikt z jej uczestników nie czytał, gdyż jeszcze się nie ukazała. Mowa, oczywiście, o książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka – historyków IPN – poświeconej domniemanej współpracy Lecha Wałęsy z SB w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Zapewne, gdy Czytelnicy „Znaku” będą czytać ten mój komentarz, pozycja ta będzie już dostępna w księgarniach. Teraz, nie znając jej treści, mogę wypowiadać się jedynie o debacie na temat owej książki, a nie o niej samej. Jestem przeświadczony, że w tej debacie w najmniejszym stopniu chodzi o prawdę, czyli o odpowiedź na pytanie, czy Lech Wałęsa, zanim stał się ogólnonarodowym przywódcą, miał epizod współpracy z SB, a jeśli tak, to na czym ona polegała. Bez względu na to, jak wyglądała prawda, miejsce Lecha Wałęsy w historii Polski się nie zmieni. Pozostanie on przywódcą strajku z sierpnia 1980 roku, który zasłużenie wyniósł go do przywództwa całego ruchu „Solidarności”. Pozostanie politykiem, który w trakcie „karnawału »Solidarności«”, umiejętnie manewrował, by opóźnić starcie z komunistyczną władzą, i człowiekiem, który nie dał się złamać po wprowadzeniu stanu wojennego, co osłabiłoby i podzieliło podziemną „Solidarność” i ruch obywatelskiego sprzeciwu wobec polityki ówczesnych władz. Doprowadzenie do fundamentalnych przemian roku 1989 jest w dużej mierze zasługą Wałęsy. Tych faktów nic nie zmieni. Gdyby się okazało, że Lech Wałęsa – zanim stał się ogólnonarodowym przywódcą – miał chwile słabości, z których nie może być dumny, jego wizerunek nie uległby istotnej zmianie. Totalitarny system łamał Wałęsę, ale go w ostatecznym rachunku nie złamał.

Pomimo to nie jestem entuzjastą listu czołowych postaci pierwszej „Solidarności” i wybitnych ludzi kultury „Przeciw niszczeniu pamięci narodowej”, napisanego w obronie Wałęsy. Z dwóch przede wszystkim powodów. Po pierwsze dlatego, że rola każdej, nawet najbardziej zasłużonej postaci historycznej, może być oceniana w debacie publicznej i poddawana krytyce, nawet niesprawiedliwej. Sam Wałęsa z tego prawa korzystał i korzysta, nie zawsze przebierając w słowach. Po drugie, list zawiera miażdżącą krytykę IPN. Daleki jestem od bezkrytycznej aprobaty dla postawy i metody pracy badawczej wszystkich pracujących tam historyków. Część z nich – zwłaszcza ci młodzi – ewidentnie przyjmuje rolę strony w konfliktach dzielących dawną opozycję demokratyczną i „Solidarność”, bezkrytycznie podchodzi do dokumentacji wytworzonej przez SB i nie konfrontuje jej z innymi źródłami historycznymi, szczególnie z relacjami świadków. Zarazem IPN wykonał wielką pracę dokumentującą najnowszą historię Polski, wydał szereg wartościowych publikacji i udostępnił poszkodowanym przez komunistyczny system dokumenty na ich temat wytwarzane przez SB. Instytucja ta nie zasługuje na przekreślanie jej dorobku.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się