fbpx
Małgorzata Łukasiewicz wrzesień 2008

W lesie

U Chestertona fikcja nawet w swoim najbardziej niewinnym wydaniu ma w sobie coś niepokojącego, rozrasta się monstrualnie, angażuje zbyt wiele energii, zajmuje trochę więcej miejsca, niżby jej się należało. Tak jakby w świecie, wbrew egzorcyzmom Kartezjusza, działał wciąż le malin génie, złośliwy demon zwodziciel.

Artykuł z numeru

Co słychać w Radiu Maryja?

Powieści kryminalne mają mnóstwo zalet, a pośród nich także i pewną rzadką właściwość: potrafią bezkonfliktowo oddać hołd zarazem władzom intelektu i moralności. Zło ma być ukarane albo przynajmniej wydobyte na jaw i ukazane w całej swojej ohydzie. Ale najpierw trzeba je wytropić. A do tego potrzebne będą szczególne przymioty umysłu, dar obserwacji, intuicja, niebanalne skojarzenia, wyobraźnia, umiejętność wyciągania wniosków i odwaga ciekawości. Tropiciel może być funkcjonariuszem stosownych służb, detektywem prywatnym albo niezależnym amatorem, może posługiwać się skomplikowanymi procedurami technicznymi albo zawierzać wyłącznie własnej dogłębnej znajomości ludzi, może popijać burbona, likier, herbatę albo – jak komisarz Maigret – do każdego śledztwa dobierać odpowiedni trunek, ale musi prawidłowo i szybko kombinować.

Chesterton w tej funkcji obsadził katolickiego kapłana – księdza Browna. Podkreślił w ten sposób wyjątkową misję detektywa, a także jego wyjątkową pozycję – pozycję kogoś, kto znajduje się niejako poza zamętem świata, wie i widzi więcej niż inni ludzie. Przy okazji rozegrał też część swojej wielkiej wojny o status rozumu i racjonalności.

Detektywistyczne opowieści Chestertona na ogół nie ociekają krwią, nie epatują gołą brutalnością. Wśród przestępstw, jakie tropi ksiądz Brown, bywają morderstwa, przeważają jednak kradzieże, nieczyste interesy, oszustwa, afery szpiegowskie, nagłe zniknięcia i w ogóle zagadkowe zdarzenia. Zwykle mamy do czynienia z przypadkiem premedytacji, i to w mocnym znaczeniu – niegodny czyn jest zawczasu obmyślony i dopracowany w szczegółach, precyzyjnie przeprowadzony, często z wielkim nakładem środków. Przestępca oczywiście usiłuje zatrzeć ślady swojej winy. W opowiadaniu Złamana szabla w scenie rozmowy księdza Browna z Flambeau czytamy, że człowiek mądry ukryje kamyk na plaży, liść w lesie, a „jeżeli nie ma w pobliżu lasu, zasadzi las”.

Praktyki takie kierują się zasadą mimetyzmu albo mimikry, które to zjawisko zresztą intrygowało ówcześnie przyrodnicze i nie tylko przyrodnicze umysły – przypomnijmy Zniknięcie Honoriusza Subrac Apollinaire΄a. Sam Flambeau swego czasu (zanim ksiądz Brown sprowadził go na dobrą drogę) dla niepoznaki ukrył skradzione diamenty wśród szklanych świecidełek. A w Pieśni o latających rybach pojawia się niejaki pan Smart, który przy każdej okazji stara się napomknąć o posiadanych skarbie, rybkach ze szczerego złota, i w zależności od interlokutora dobiera kontekst, w którym wzmianka o złotych rybkach zabrzmi naturalnie. W rozmowie z biologiem to stosunkowo proste, w rozmowie z księdzem Brownem Smart zaczyna od św. Piotra rybaka, podróżnika wracającego z Indii można spytać, czy złote rybki występują w tamtejszych wodach, z bankierem należy podjąć kwestię parytetu złota etc. „Wydaje się – komentuje narrator – że owemu dżentelmenowi bardziej zależało na żarcie niż na wartościowym przedmiocie”. Złoczyńcy, których tropi ksiądz Brown, mają wyjątkowy talent i gotowość do aranżowania pożądanych sytuacji, bawią się, błyszczą twórczą inwencją, nie liczą się z żadnymi kosztami. Obmyślenie wyrafinowanego planu i perfekcyjne wykonanie zaprząta ich co najmniej tak samo jak konkretny cel, jakiemu ostatecznie cała operacja ma służyć. Są wirtuozami, artystami. Flambeau mówi o sobie:

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się