fbpx
Aleksander Hall listopad 2008

Moim zdaniem

Rozpoczął się proces architektów stanu wojennego. Wprowadzenie stanu wojennego było jednym z najsilniejszych przeżyć w moim życiu. Przez ponad dwa i pół roku ukrywałem się i prowadziłem konspiracyjną działalność, usiłując – na miarę moich możliwości – przeciwstawić się temu, co w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku narzucono Polsce.

Artykuł z numeru

I wojna światowa. Koniec czy początek Europy?

Na gruncie prawnym widzę, oczywiście, racjonalne motywy wytoczenia procesu twórcom stanu wojennego. Działania jakie podjęli, nawet w świetle konstytucji i prawa PRL, były nielegalne. Stan wojenny stanowił cios wymierzony w wolnościowe dążenia Polaków i wyrządził wiele zła. A jednak wolałbym, aby tego procesu nie było. Dlaczego?  Od grudnia ’81 upłynęło już ponad ćwierć wieku. Niemal dwadzieścia lat  temu zapoczątkowano ciąg zdarzeń, które w ciągu roku całkowicie zmieniły Polskę. Ich siłą sprawczą był ruch „Solidarności”, ale ekipa generała Jaruzelskiego – w zasadzie ta sama, która dokonała tamtego grudniowego zamachu na „Solidarność” – stanowiła stronę ówczesnego politycznego porozumienia i gdy zawiodły jej rachuby na zachowanie zasadniczej części władzy, nie próbowała go przekreślić. Doskonale pamiętam, że generał Jaruzelski został wybrany na stanowisko prezydenta z faktycznym przyzwoleniem „Solidarności”, która mogła ten wybór zablokować. Pamiętam też, że – kiedy latem 1990 roku nadszedł czas politycznego przyspieszenia –  ustąpił z urzędu, nie próbując opóźniać terminu pierwszych powszechnych i demokratycznych wyborów prezydenckich.

Nie tylko w Polsce, ale także w Argentynie i w Chile po wielu latach dokonuje się rozliczeń z ludźmi dyktatury, którzy – wtedy, gdy oddawali władzę – byli zbyt potężni, żeby pociągać ich do odpowiedzialności karnej. Uważam jednak, że Polskę powinno być stać na wspaniałomyślność. Powód? Polityka stanu wojennego nie zwyciężyła. Jesteśmy wolni. Niebawem będziemy obchodzić dwudziestolecie odzyskania niepodległości. To poczucie wielkiej wygranej słusznej sprawy pozwala na wielkoduszność wobec przegranych i służących zlej sprawie. Od procesu sprawców stanu wojennego wolałbym zatem akt abolicyjny, poprzedzony jednak uroczystą deklaracją najwyższych władz Rzeczypospolitej oddającą sprawiedliwość ruchowi „Solidarności” i potępiającą stan wojenny.

Władze PRL po powstaniu „Solidarności” znajdowały się pod presją ZSRR. Dziwię się tym historykom, którzy kategorycznie stwierdzają, że nie groziła nam wówczas radziecka interwencja. Zarazem jest oczywiste, że  partyjno-rządowe kierownictwo PRL nigdy w okresie „solidarnościowego karnawału” nie uznało „Solidarności” za partnera. Nigdy nie zdecydowało się na próbę osiągnięcia z nią porozumienia, by rozmawiać z kierownictwem ZSRR z pozycji innej niż pozycja wasala. To prawda, że taki wybór byłby odważny i ryzykowny, zważywszy na los Imre Nagya i przywódców „Praskiej Wiosny”. Dokonanie takiego wyboru przekraczało  jednak wyobraźnię przywódców PRL. Widzieli oni Polskę tylko jako wasala ZSRR i pod rządami PZPR. Trzeba było nadejścia czasów Gorbaczowa, który – nie przewidując ostatecznych konsekwencji swej polityki – dokonał wielkiej liberalizacji systemu i znacznie zmniejszył presję na państwa wasalne, by w obliczu fiaska polityki „normalizacji” przywódcy PRL zdecydowali się na podjęcie rozmów z „Solidarnością”. Także nie przewidując ich konsekwencji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się