fbpx
Tadeusz Jagodziński, Mandisi Majavu grudzień 2009

Afrykańskie wyzwania

Argument kolonialny tylko częściowo tłumaczy słabość systemów prawnych w większości państw Afryki oraz komunikacyjnej przepaści między władzą, a wyłaniającymi ją społecznościami.

Artykuł z numeru

Ja, Afryka

Z perspektywy Zachodu czy Północy, Afryka zawsze wydawała się leżeć jakby na uboczu. Wprawdzie już w starożytności powstały tam wpływowe państwa, a wielkie cywilizacje śródziemnomorskie handlowały z jej miastami, toczyły wojny i uprowadzały niewolników, ale kontakt ów w znacznej mierze ograniczał się do północnych krańców kontynentu: Egiptu, Cyrenajki czy Kartaginy, oddzielonych od jego większej części pasem najbardziej rozległych pustyni globu. Dalej na starożytnych mapach były już tylko białe plamy: sawanny i dżungle, gdzie, jak mawiano, „mieszkały lwy” (ubi sunt leones).

Dopiero kilkanaście wieków później, w czasach ekspansji kolonialnej, europejscy kartografowie wypełnili w końcu puste miejsca w atlasach. Znamienne jest jednak, że w potocznym rozumieniu ten zasadniczy podział Afryki, rodem z antyku, utrzymał się do dziś. W końcu często stosowane określenie „Maghreb” (po arabsku: „zachód”) jednoznacznie przeciwstawia nazywany region Afryce „właściwej”, czyli subsaharyjskiej, zaś w powszechnej świadomości utrwala przekonanie, iż Libia, Tunezja bądź Algieria stanowią raczej przedłużenie Bliskiego Wschodu niż część Afryki… I chociaż w ciągu ostatniego półwiecza wiele się zmieniło: w gruzach runął wyłoniony w XIX stuleciu porządek kolonialny, powstały mechanizmy i instytucje współpracy regionalnej państw afrykańskich (łącznie z najbardziej prestiżową, acz wciąż niezbyt skuteczną Unią Afrykańską), a kilku czarnoskórych polityków (czy, jak woleliby niektórzy: szarlatanów) odwołuje się do pojęcia wspólnej, pan-afrykańskiej tożsamości i wrażliwości – to rzeczywista jedność Afryki (skądinąd niezbędna do rzeczywistego wprzęgnięcia jej w globalny system ekonomiczny) pozostaje wciąż raczej dość mgliście zarysowywanym zadaniem do wykonania, niż takim, które można by umieścić w rubryce: „projekty zrealizowane”. Lista podobnych – a zapewne także i pilniejszych – wyzwań stojących przed współczesną Afryką jest zresztą bardzo, bardzo długa.

Bodaj najbardziej uderzającą cechą rozlicznych analiz dotyczących problematyki afrykańskiej jest zdumiewający kontrast między potencjałem Afryki, a jej relatywną pozycją w tabelach światowego rozwoju. Oto bowiem drugi pod względem obszaru (przeszło 30 milionów km kwadratowych; terytorium Unii Europejskiej to, dla porównania, mniej więcej jedna siódma Afryki) i liczby ludności (która w tym roku przekroczyła miliard – to z grubsza dwa razy więcej niż w Europie) kontynent od lat plasuje się w czołówkach rankingów najbardziej niepożądanych zjawisk: ubóstwa, zadłużenia, korupcji, analfabetyzmu, braku dostępu do technologii informacyjnych i komunikacyjnych itd. Jest tak pomimo ogromnych złóż bogactw mineralnych, które, jak mogłoby się wydawać, powinny szybko dźwignąć kontynent do góry! W Afryce wydobywa się przecież prawie połowę światowych zasobów diamentów, chromu, platyny oraz jedną trzecią złota; w postępie geometrycznym wzrasta wydobycie ropy naftowej i gazu ziemnego ze stosunkowo niedawno odkrytych złóż w Sudanie i Gwinei Równikowej (Nigeria i Libia od lat należą do światowych potentatów w pozyskiwaniu tych surowców). Ale jednocześnie nie dają o sobie zapomnieć niektóre statystyki: na przykład te, które wskazują na to, że średnia długość życia w Suazi wynosi 40 lat – 90 procent śmiertelnych zachorowań na malarię przypada na Afrykę subsaharyjską – 135 milionów dorosłych mieszkańców tego regionu nie potrafi czytać – dzienna wartość kaloryczna posiłków większości Erytrejczyków jest niższa od minimum określonego przez Światową Organizację Zdrowia – roczny dochód w przeliczeniu na jednego mieszkańca wynosi w Kongu około 90 dolarów…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się