fbpx
Marek Oramus lipiec-sierpień 2009

Życie codzienne w roku 2025

Czy w 2025 roku nie będzie żadnej nadziei? Ależ tak, co tydzień wielka loteria światowa korzystająca z Internetu z wielkim hukiem mianuje kilku miliarderów. Jedno nie ulega wątpliwości: na pewno nie będzie nudno.

Artykuł z numeru

Świat w roku 2025. Prognozy, nadzieje, obawy

„Jutro to dziś, tyle że jutro” – to przypisywane Sławomirowi Mrożkowi powiedzenie w futurologii stosuje się tylko na krótkie dystanse. Im dalej w przyszłość, tym bardziej jego użyteczność maleje. Kiedy na początku lat 60. ubiegłego wieku musiałem w wypracowaniu szkolnym opisywać świat po roku 2000 pamiętam, że rok ten wydał mi się wtedy odległą przyszłością, w której może zdarzyć się wszystko. Lecz gdy ów mityczny rok 2000 nastał, okazało się, że żyjemy podobnie jak w roku 1960: to samo z grubsza myślimy, tak samo śpimy w łóżkach i to samo, mniej więcej, jemy. Są oczywiście i różnice: ludzie chodzili po Księżycu, Polska odzyskała niepodległość, społeczeństwo stało się zamożniejsze. Z prostego porównania dystansu czasowego pomiędzy rokiem 1960 a 2000 oraz pomiędzy rokiem 2009 a 2025 wynikałoby jednak, że zaskakujących zmian w 2025 roku powinno być o wiele mniej.

Ale w futurologii prognozowanie polegające na ekstrapolacji obecnych trendów obarczone jest największą liczbą błędów. Krótko po II wojnie światowej Rand Corporation zorganizowała spotkanie największych autorytetów w dziedzinie elektroniki, mające zaowocować prognozą jej postępów w najbliższych dekadach. Nie widziałem wyprodukowanego przez dostojne gremium raportu, ale po tylu latach budzi on podobno tylko śmiech. Nikt na przykład nie przewidział wynalezienia w 1948 roku tranzystora ostrzowego, który dał początek układom scalonym, mikroprocesorom, komputerom i całej informatyce, która dosłownie przewróciła do góry nogami nasze życie. Podobnie jak w późniejszym czasie nikt nie przepowiedział słynnego kryzysu paliwowego, który nastąpił w roku 1973, a także epidemii AIDS, upadku Związku Sowieckiego czy choćby ostatniego kryzysu ekonomicznego. Futurologia nie jest bowiem nauką, jak by wskazywała jej nazwa, raczej ostrożnym lub nieostrożnym gdybaniem, w którym zapalczywy dyletant może uzyskać więcej trafień niż uczony profesor. Dzieje się tak z powodu skoków jakościowych, których przewidzieć niepodobna, a które występują bez żadnej regularności; dopiero post factum łatwo wskazać na ich zwiastuny.

Piszę więc o tym, co w okolicach roku 2025 stać się może, o tendencjach, które moim zdaniem ujawnią się jeśli nie jako dominujące, to przynajmniej zauważalne czy znaczące w społecznej skali. Oczywiście mam nadzieję w tym prognostycznym totolotku trafić jak najwięcej, głównie ze względu na bliski dystans czasowy, ale nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby rzeczywistość przybrała całkiem inne formy. Jutro bowiem – wbrew Mrożkowi – jest jednak nieobliczalne.

Demografia. Tym, co przy próbach prognozowania na krótki dystans widać najwyraźniej, są ludzie: wielu z nas, żyjących dzisiaj, dotrwa przecież do roku 2025, kiedy ludność Polski spadnie z obecnych 38 do 36,4 milionów, czyli o 4 procent. Liczba osób w wieku ponad 65 lat z dzisiejszych około 10 procent wzrośnie do 20 procent, a wydatki na emerytury osiągną zabójczy poziom 22 procent PKB. W wiek produkcyjny będzie wtedy wchodziło corocznie około 400 tys. osób, czyli osoby urodzone na samym początku XXI wieku. Natomiast na emerytury będzie odchodzić przynajmniej dwukrotnie więcej – to ci urodzeni w latach 60. XX wieku i później, w okresie wyżu demograficznego. Tym samym liczba ludności w wieku produkcyjnym spadnie poniżej 20 milionów wobec 10–12 milionów emerytów do utrzymania. Jeśli do emerytów doliczyć dzieci i młodzież, też przecież niesamodzielne finansowo, liczba pracujących okaże się mniejsza od liczby tych, na których trzeba będzie łożyć. Przyrost naturalny będzie oczywiście ujemny: 130 tysięcy więcej zgonów niż urodzeń.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się