fbpx
Józefa Hennelowa marzec 2013

Coraz bliżej albo coraz mniej

W Nowym Testamencie raz jeden tylko Chrystus ukazuje się nam jako uniesiony gniewem. To obraz świątyni, z której wyrzuca kupców i wszystkich niegodnych tego miejsca. Już kiedy przemawia do faryzeuszy, a są to słowa bardzo twarde, nie musimy koniecznie odnajdywać za nimi Jego gniewu. To, że nami wstrząsają i że do dziś są nie tylko zrozumiałe, ale jak gdyby skierowane prosto do nas, może być traktowane jako apel Kogoś, kto jest tylko miłością.

Artykuł z numeru

Prawo do zabijania

Prawo do zabijania

13 stycznia 2013, niedziela

Dzisiaj, gdy właśnie gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka – przy akompaniamencie coraz ostrzejszych głosów nie tylko krytycznych, ale nawet potępiających – to pytanie wraca do mnie z jeszcze większą presją i niepokojem, jaka powinna być odpowiedź: czy w naszym życiu wiarą jest miejsce na gniew? Jeśli tak, czym on jest? Oburzeniem, wstrząsem moralnym, potrzebą protestu? A może potrzebą sądu, która sięga aż po trybunał nie tylko dla samego zła, jaki się dzieje, ale dla człowieka, który grzeszy?

Bóg, o którym bez oporu mówimy – albo słuchamy – jako o „Bogu zagniewanym”, jest przecież w Biblii obecny. To właśnie słowo „gniew” dawało autorom biblijnym klucz do opisania przepaści, jaka powstaje między świętością i grzechem. Między bezmiarem dobra i miłości, czyli Bogiem, a niewiernością człowieka, który oświadcza Mu: non serviam. Prorocy biblijni byli tymi, którzy przemawiali w imieniu „Boga zagniewanego” i to u nich znajdujemy te wszystkie ostrzeżenia, upomnienia, przestrogi i wyroki.

W Nowym Testamencie raz jeden tylko Chrystus ukazuje się nam jako uniesiony gniewem. To obraz świątyni, z której wyrzuca kupców i wszystkich niegodnych tego miejsca. Już kiedy przemawia do faryzeuszy, a są to słowa bardzo twarde, nie musimy koniecznie odnajdywać za nimi Jego gniewu. To, że nami wstrząsają i że do dziś są nie tylko zrozumiałe, ale jak gdyby skierowane prosto do nas, może być traktowane jako apel Kogoś, kto jest tylko miłością.

W liturgii Kościoła – i to zarówno tej oficjalnej, jak i przetworzonej przez pobożność ludową, która przekłada nauczanie na pieśni i modlitwy dla wszystkich – ten „Bóg zagniewany”, Bóg-sędzia, jest obecny niesłychanie wyraziście, podobnie jak w sztuce malarskiej. Co szczególnie uderza, to jakby oczywistość nie tylko samego gniewu Boga, ale przekonania wiernych, że On ma prawo, by się na nas gniewać. Dotąd mam w uszach hymn śpiewany w kościołach wileńskich w Wielkim Poście, któremu towarzyszył szmer rzucających się na kolana ludzi. Pieśń zaczynała się słowami: „Przed oczy Twoje, Panie, winy nasze składamy…” i mówił o tym, że kara z rąk Boga zawsze jest mniejsza niż zło, które popełniliśmy. Ale równocześnie ten sam Bóg jest przypominany jako miłosierny i przebaczający. Jeszcze bardziej oczywiste jest – tak widoczne w pobożności ludowej – uciekanie się do pośredników, którzy potrafią Go przebłagać (wystarczy przypomnieć pieśń „Serdeczna Matko” dziś już coraz rzadziej śpiewaną).

16 stycznia 2013, środa

Pytanie o gniew, które przywołałam na początku, nie odnosi się do obrazu przepaści między świętością Boga i naszym grzechem. Dotyczy zjawiska występującego w całej historii Kościoła, które tak dobrze znamy, także z własnych doświadczeń dzisiejszych. To gniew, po który sięgamy jak po swoje prawo, nie pytając, czy je rzeczywiście mamy. Czy człowiek wierzący to zawsze człowiek, który powinien wystąpić w taki właśnie sposób wobec każdego zła? Czy o jego gniewie na pewno zawsze wolno powiedzieć: „święty gniew”?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się