fbpx
Józefa Hennelowa czerwiec 2013

Coraz bliżej albo coraz mniej

Nędza we wszystkich jej przejawach towarzyszy historii człowieka i to się nie zmieni. Optymista powie, że właśnie w tej mierze robimy postęp i że jest bardzo wiele i coraz więcej pocieszających konstatacji: umiemy ratować i chcemy ratować, odkrywamy, jak możemy to robić.

Artykuł z numeru

Czy rodzice mogą być tej samej płci?

Czy rodzice mogą być tej samej płci?

2 kwietnia 2013, wtorek

Usłyszałam po raz drugi te same opinie o Matce Teresie z Kalkuty. Zawiera je tekst, który miał się ukazać w marcu w czasopiśmie naukowym „Studies in Religion”, autorstwa trójki naukowców z Kanady: Serge’a Larivée i Geneviève Chenard z uniwersytetu w Montrealu oraz Carole Sénéchal z uniwersytetu w Ottawie. Już na kilka tygodni przed ukazaniem się artykułu, jego tezy były omawiane w dyskusjach radiowych i telewizyjnych, m.in. podnoszono zarzuty niedostatecznego poziomu medycznego placówek prowadzonych przez misjonarki miłości oraz nieprzejrzystej księgowości dzieła. O innym zarzucie, formułowanym wobec Matki Teresy, opowiadał mi kilka lat temu kapłan, który bywał w Indiach i zetknął się z nią i jej pracą. Była to sprawa niemal symboliczna: w zgromadzeniu założonym przez Matkę Teresę nie wolno używać przy pielęgnacji w zakładach opiekuńczych urządzeń mechanicznych. Siostry mają ręcznie prać pościel i ubrania bezdomnych umierających u nich, a zabranych z ulicy. Nie będę się rozwodzić nad swoim myśleniem na ten temat, ale jestem poruszona dlatego właśnie, że sprawa – z jednej strony powinności wobec wszelkiej biedy na świecie, a z drugiej tendencji coraz bardziej dominującej globalnie, gdzie tylko rozwija się cywilizacja, by nakazem nadrzędnym było ułatwianie sobie życia – jest w moim przekonaniu jedną z najtrudniejszych prób XXI wieku.

I teraz wracam do Biblii. Jest w historii Jezusa z Nazaretu jedna scena – opisana w Ewangelii Janowej – bardziej wstrząsająca, niż to się na pozór wydaje, czytając kolejne Jego spotkania z ludźmi, których uzdrawia i pociesza. To spotkanie z paralitykiem znad sadzawki Owczej, zwanej Betesda, którego Jezus pyta: „Czy chcesz stać się zdrowym?”. Człowiek odpowiada rozdzierającym zwierzeniem: „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną” (cała historia: J 5, 1-9). Towarzyszy mi ta scena od dzieciństwa, kiedy czytałam książkę „Nie mam człowieka”, właśnie o pomocy i ratowaniu. Teraz ciągle myślę, jak przeraźliwie smutny i równocześnie wstrząsający był ten czekający na cud, nieprzebrany tłum nędzarzy przy sadzawce Owczej. Przecież to było coś gorszego niż bezsilność – to była walka o miejsce przy cudzie, nigdy niedająca pewności, że się go dostąpi. To jest coś jeszcze bardziej bezlitosnego niż wszystkie spotkania Jezusa z chorymi, po których przecież nie zawsze padają w Ewangelii słowa: uzdrowił wszystkich. I nie wiemy, dlaczego ktoś dostąpił spełnienia swojej prośby.

11 kwietnia 2013, czwartek

Gdy czytam Dzieje Apostolskie, uderza mnie ogrom ludzkiej nędzy i stopień poczucia zagrożenia, które rozpraszali apostołowie obdarzeni łaską uzdrawiania, ale przecież tylko wtedy, gdy tego Pan Bóg chciał i gdy oni faktycznie obecni byli w danym miejscu. Pamiętamy przecież, co kronikarz notuje: „Wynoszono też chorych na ulicę i kładziono na łożach i noszach, aby choć cień przechodzącego Piotra padł na któregoś z nich. (…) a wszyscy doznawali uzdrowienia” (Dz 5, 15-16).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się