fbpx
Marzena Zdanowska listopad 2011

Czy o każdą rodzinę trzeba walczyć?

Kilka tygodni temu w jednym z krakowskich kościołów Msza święta rozpoczęła się odczytaniem rzadko spotykanej w takim kontekście intencji. Nie był nią pokój duszy zmarłego ani błogosławieństwo dla małżeństwa w dniu rocznicy ślubu. Modlono się o uwolnienie od złych więzów rodzinnych, tym samym przyznając, że to, co dzieje się w domu, nie zawsze jest dobre.

Artykuł z numeru

Jak odmienić Polskę?

Jak odmienić Polskę?

Mimo że to najbardziej powszechna forma organizacji życia jednostek, trudno jest dokładnie zdefiniować rodzinę. Klasyczna jej odmiana zakłada obecność obojga rodziców i ich potomstwa. Jednak istnieją również rodziny, w których brakuje ojca albo matki, bądź wychowują się też dzieci z poprzednich związków. Niekiedy przy wspólnym stole zasiada rozwiedzione małżeństwo wraz z nowymi partnerami oraz wszystkimi ich synami i córkami. Nie należy zapominać o pokoleniu babć i dziadków, którzy często pełnią funkcję opiekunów wnucząt bądź sami potrzebują pomocy ze strony swoich potomków. Niektórzy socjologowie (np. Bella DePaulo) sugerują, że przyjaciele rodziców zaczynają odgrywać dla ich dzieci taką rolę, jaką kiedyś mieli wujkowie i ciocie. Ponieważ kształt i liczebność rodziny wymykają się generalizacjom, najczęściej określa się ją przez typ relacji zachodzących między tworzącymi ją ludźmi, a opierają się one dziś na pokrewieństwie oraz więziach uczuciowych, wzajemnym wsparciu i zaufaniu.

W tradycyjnym, wielopokoleniowym modelu rodziny, który znamy ze społeczeństwa agrarnego, większą wagę przywiązywano do bezpieczeństwa ekonomicznego niż emocjonalnego. Z tego powodu wyżej ceniono liczne potomstwo, które wcześnie zaczynało pracę na roli, ciągłość pokoleniową i przedkładano dążenia rodziny nad samorealizację jednostki. Jak pisze Krystyna Slany w artykule Modele życia rodzinnego: „Ziemia stanowi podstawę jej utrzymania, co powoduje, że rodzina jest wspólnotą ekonomiczną i wspólnotą życia. Funkcja ekonomiczno-produkcyjna to funkcja centralna stanowiąca jej czynnik integracyjny” („Znak” 2005, nr 597).

W przypadku wszystkich modeli można założyć, że celem istnienia rodziny jest zapewnienie jej członkom poczucia bezpieczeństwa i warunków potrzebnych do optymalnego rozwoju. Od epoki, w której funkcjonował dany wzorzec wspólnego życia, zależy, jak rozumiane będą rozwój i bezpieczeństwo. Ciekawym przykładem ewolucji postaw jest opublikowany w 1978 r. artykuł ks. Kazimierza Bełcha analizujący praktyki religijne w rodzinach katolickich w zależności od miejsca zamieszkania. Z przedstawionych w nim badań wynika, że za zaniedbanie przez dziecko niedzielnej Mszy świętej 14,1% rodziców mieszkających na wsi wymierzało kary cielesne, a za opuszczenie spowiedzi nawet 17,8%. W miastach wyniki wynosiły odpowiednio 2,6% i 3,2%. Tam też jako środek perswazji o wiele częściej wybierano tłumaczenie dziecku, dlaczego powinno postąpić inaczej. Ks. Bełch nie ocenia jednoznacznie tych różnic, jednak jego komentarz sugeruje, że nieco ponad 30 lat temu bicie dziecka nie szokowało, za to martwiło jego zanikanie. Pisze on: „Złagodzenie form nacisku na dziecko w środowiskach miejskich wydaje się efektem upowszechniania się pod wpływem urbanizacji bardziej egalitarnych stosunków między rodzicami a dziećmi. Trudno natomiast powiedzieć, czy i na ile świadczy ono o zmniejszaniu się troski rodziców odnośnie religijnego wychowania dzieci” („Znak”1978, nr 289-290, ). Można z tego wywnioskować, że momenty, kiedy przeformułowaniu ulegały społeczne wyobrażenia o warunkach potrzebnych do optymalnego rozwoju, zawsze budziły niepokój. Podobnie jest też dziś, kiedy od trwałości małżeństwa ważniejsza staje się jego jakość.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się