fbpx
z Andrzejem Szostkiem MIC rozmawia Dominika Kozłowska Luty 2014

Posłuszeństwo sumieniu czy Kościołowi?

Wielu księży boi się stawiać sprawę sumienia i wolności wyraźnie: „Masz prawo iść za głosem swojego sumienia”. W tle czai się niekiedy niewypowiedziana wprost obawa, że przestaniemy wówczas mieć nad ludźmi kontrolę. A przecież nie o taką kontrolę chodzi.

Artykuł z numeru

Władza w Kościele

Władza w Kościele

Komu należy bardziej ufać: własnemu sumieniu czy biskupom?

Oczywiście własnemu sumieniu. Odpowiedź ta wymaga jednak rozwinięcia. Czym bowiem jest sumienie? Najkrócej mówiąc, jest to moje przekonanie o tym, co powinienem czynić. A skoro tak, to jak mógłbym go nie słuchać? Czy możliwa jest sytuacja, w której jestem przeświadczony, że nie powinienem postępować zgodnie z własnym przekonaniem? A jednak wiemy, że przeżywamy wątpliwości w tym względzie. A jest tak dlatego, że przekonanie to (sumienie) ma swoją strukturę. Jeśli to „moje przekonanie” jest krytycznym, racjonalno-emocjonalnym sądem, wówczas trzeba uznać, że stoją za nim jakieś argumenty. W tym sensie wszelkie autorytety, z kościelnymi włącznie, mieszczą się w kontekście uzasadnienia tego osądu. Sąd mój, czyli mój akt rozumnego poznania, nie rodzi się w próżni, jest formułowany w oparciu o jakieś zewnętrzne przesłanki. Kiedy zastanawiam się, jaki stopień postawić studentowi na egzaminie, opieram się na odpowiedziach, jakie od niego uzyskałem; to jest podstawowe kryterium, w oparciu o które opieram swój sąd sumienia: „Powinienem mu postawić taki a taki stopień”. Nawet w banalnych sytuacjach, gdy np. kupuję pastę do zębów, to także w oparciu o jakieś racje tę właśnie, a nie inną pastę wybieram. „Powinienem kupić tę pastę do zębów” – to także sąd sumienia.

Niektórzy wiążą sumienie tylko ze sprawami wielkiej wagi. Ale niełatwo odróżnić sprawy wielkiej i mniejszej wagi. Granice są tu nieostre, rozciągliwe, jak między wysokim a niskim, ciężkim a lekkim. Proponuję więc uznać za sąd sumienia każde wartościujące („powinienem”) uznanie, co mam w danej sytuacji robić, nawet jeśli zdaję sobie sprawę z tego, że niekiedy te rozstrzygnięcia dotyczą ważnych spraw, a przy tym wiążą się z wewnętrzną rozterką – i wtedy szczególnie chętnie mówię o dylematach sumienia.

Jaką rolę w odkrywaniu tego, co powinienem uczynić, mogą odgrywać inni? Jaki autorytet ma w przypadku takich decyzji Kościół?

Wszystko, co robię, jest skutkiem jakiegoś wyboru, który wytrąca mnie z bierności i skłania do podjęcia określonego działania. Jeżeli chcę być rozsądny, to zanim dokonam wyboru, zwłaszcza w ważnych sprawach, rozglądam się za kimś, kto może mi pomóc podjąć trafną decyzję. Wśród nich jest także głos Kościoła, w nim zaś – głos biskupów. Byłoby aktem arogancji, gdybym rozstrzygał sprawy bardzo ważne, nikogo nie pytając o zdanie. Jeżeli należę do Kościoła z przekonania, a nie jedynie z przyzwyczajenia, wówczas jest zrozumiałe, że wypowiedzi pochodzące z wnętrza Kościoła traktuję jako ważne przesłanki dla budowania własnego rozpoznania.

Zdarza się również, że podejmujemy decyzje, które – zwłaszcza w punkcie wyjścia – całkowicie polegają na autorytecie. Oto prosty przykład: wracam z Tatr, przeszczęśliwy, z poczuciem jakiejś satysfakcji. Przeszedłem przez Czerwone Wierchy, zszedłem przez Giewont w dół; tyle widziałem, tak się cudownie zmęczyłem. Na Krupówkach spotykam znajomego, dzielę się z nim swym zachwytem – a on powiada: „Nie rozumiem cię. Po co się męczyć? Jeszcze można nogę złamać, spaść ze stoku. Po co to ryzyko? Przecież możesz sobie obejrzeć Tatry z Głodówki, a resztę czasu spędzić na spacerze po Krupówkach, wypić dobrą kawę”. Co mogę mu odpowiedzieć? Jak wyrazić słowami piękno górskiej wędrówki? Mówię więc: „Chodź jutro ze mną. Sam zobaczysz”. Ale co to znaczy? To znaczy, że mówię mu: „Uwierz mi. Tylko tak poznać możesz to, czego nie da się opowiedzieć”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się