fbpx
z Andrzejem Friszkem rozmawia Jakub Muchowski Maj 2014

Logika rewolucji

Warto przyjrzeć się Solidarności jako rewolucji. Termin ten pozwala lepiej zrozumieć ruch społeczny jako zjawisko masowe, kierowane określonymi emocjami, rozrastające się zgodnie z charakterystyczną dynamiką. Umożliwia odniesienie tamtych wydarzeń do rozpoznanych mechanizmów rewolucji, np. postępującej radykalizacji postulatów i postaw.

Artykuł z numeru

Wyobrazić sobie Boga dzisiaj

Wyobrazić sobie Boga dzisiaj

W swojej najnowszej książce nazywa Pan wydarzenia lat 1980–1981 rewolucją. Wcześniej postąpili tak np. Timothy Garton Ash i Jadwiga Staniszkis. Dlaczego warto w ten sposób myśleć o Solidarności?

Nie tylko oni. O rewolucji już jesienią 1980 r. mówił Jacek Kuroń, który jest bardzo ważnym bohaterem mojej książki. W ten sposób rozumieli ją też inni. W pewnym sensie to oczywiste, że ruch Solidarności był rewolucją. Był bowiem masowym, bardzo daleko idącym zaangażowaniem milionów ludzi w zmianę istniejącego systemu. I w gruncie rzeczy ta zmiana nastąpiła. Nie obalono władzy, rządziła ta sama grupa osób, ale zmieniły się reguły ustroju politycznego. Partia utraciła kontrolę nad społeczeństwem, nie mogła podejmować decyzji w sposób dowolny, rozpadł się system nadzoru nad przepływem informacji. To była rewolucja, aczkolwiek samoograniczająca się z przyczyn geopolitycznych. Nie dokonała aktu, który jest ważny w rewolucji, czyli fizycznej zmiany władzy – ale zniszczyła ważne mechanizmy jej sprawowania.

Kuroń mówił w tamtym okresie o samoograniczającej się rewolucji. Najogólniej hasło to oznaczało, że ruch nie mógł całkowicie przejąć władzy w państwie ze względu na radziecką obecność w tej części Europy i groźbę interwencji. Jeżeli chciał przebudować społeczeństwo, zmienić system, musiał zachować tę czapkę pezetpeerowską, która wiązała je z Moskwą.

Kuroń używał terminu „rewolucja”, ale czy inni, zwykli uczestnicy ruchu uważali, że biorą udział w rewolucji?

Nie, oczywiście, że nie. Bardzo często ludzie, którzy uczestniczyli w rewolucji, nie wiedzieli, że brali w niej udział. Dopiero po latach okazuje się, że warto w ten sposób myśleć o określonych wydarzeniach. Solidarność natomiast w ramach samoograniczania uważała na język, jakim się posługiwała. W dyskusjach, na zebraniach słowo „rewolucja” było zakazane. Użycie go oznaczałoby przyznanie, że Solidarność była ruchem demontażu istniejących struktur, zamachu na władzę. Posługiwanie się nim byłoby równoznaczne z samooskarżeniem się. Poza tym ruch nie chciał używać języka ideologii komunizmu. Nikt nie chciał porównywać Solidarności z rewolucją październikową.

A jak rozumieli ruch przedstawiciele władzy?

Władza była uwięziona w gorsecie języka, którego używała. Nie mogła nazywać rewolucją ruchu wymierzonego w partię komunistyczną. Mogła mówić o kontrrewolucji, i mówiła. Dobitnym przykładem języka władzy była ówczesna wypowiedź Nicolae Ceaușescu, w której wzywał władze polskie, aby uruchomiły klasę robotniczą celem położenia kresu kontrrewolucji.

Czego dowiadujemy się o Solidarności, wpisując ją w historię ruchów rewolucyjnych, obok np. rewolucji francuskiej czy właśnie październikowej?

Myślę, że nie powinniśmy obawiać się tego słowa, a mam wrażenie, że trochę się go boimy. Warto przyjrzeć się Solidarności jako rewolucji. Termin ten pozwala lepiej zrozumieć ruch społeczny jako zjawisko masowe, kierowane określonymi emocjami, rozrastające się zgodnie z charakterystyczną dynamiką. Umożliwia odniesienie tamtych wydarzeń do rozpoznanych mechanizmów rewolucji, np. postępującej radykalizacji postulatów i postaw. Solidarność była ruchem napędzanym emocjami ludzi, ich coraz większym ośmielaniem się i wyobrażeniami innej rzeczywistości.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się