fbpx
z Jerzym Sosnowskim rozmawia Artur Madaliński Styczeń 2015

Bóg mówi półgębkiem

Jeśli państwo jest wspólnym dobrem wierzących i niewierzących, to nie znaczy przecież, żeby w ogóle nie używać terminu „Boże Narodzenie”. Kiedy uważam, że mam powody, to nie ma przeszkód, żebym opowiadał o swojej religijności. Natomiast wymachiwanie Panem Jezusem i Matką Boską przy każdej okazji wydaje mi się niestosowne.

Artykuł z numeru

Wolność od/do religii

Wolność od/do religii

Jeszcze kilka lat temu wiele pisano o sekularyzacji naszego kontynentu. Religia została jakoby skutecznie wyrugowana z dyskursywnego uniwersum Europy. Dzisiaj z kolei – przeciwnie – nikt poważny nie ma chyba wątpliwości, że religia powróciła do centrum europejskiej debaty społecznej. Pytanie brzmi więc, nie „czy”, ale przede wszystkim „jak” powróciła.

Obawiam się, że powrót religii dokonał się w bardzo szczególny sposób – głównie za sprawą debaty politycznej. Po pierwsze, jej powrót wiązał się bowiem z religiami „zemsty Boga”, które w słynnej książce opisał Gilles Kepel, mając na myśli fundamentalistyczne wersje islamu, chrześcijaństwa i judaizmu. Po wtóre – wróciła jako oskarżony przy okazji afery Rocco Butiglione, po trzecie zaś – choć w najmniejszym stopniu – wróciła za sprawą pytania o antysemityzm po Holokauście. Powrót religii do debaty publicznej był więc przede wszystkim powrotem jej aspektu instytucjonalnego i wiązał się z pytaniem, jak religia ma się odcisnąć na zasadach organizujących życie społeczne. Dopiero później zaczęły się pojawiać głosy mówiące o tym, co w moim przekonaniu jest istotą religii – że jest ona wyrazem pewnego doświadczenia egzystencjalnego czy metafizycznego. Ciekawe zresztą, że ten następny krok, krok w stronę egzystencjalnego aspektu religii, wykonują często ludzie niewierzący. Przypomina mi się tutaj niezwykle intrygujący film Lourdes Jessici Hausner, która – będąc, o ile wiem, zdeklarowaną ateistką – dała znakomite dzieło o doświadczeniu religijnym. Jednak trzeba podkreślić, że to przede wszystkim od chrześcijan zależy, jak ten powrót religii wykorzystają, czy zdołają od nowa go opowiedzieć.

Czy dostępne nam dwie zasadnicze opowieści – religia jako forma organizowania życia społecznego i religia jako doświadczenie egzystencjalne – są i muszą być przeciwstawne?

Na religię składa się, jeśli wolno tak powiedzieć, duch i ciało. Mamy zatem pewne przesłanie duchowe, skierowane do jednostek lub małych wspólnot – Jezus mówi przecież „gdzie się zbierze dwóch czy trzech”, a nie „gdzie się zbierze dwa lub trzy miliony”. To wydaje mi się dosyć istotne, religia nie jest sprawą liczebności. Jednak każda religia, jeśli chce przetrwać i nie rozpaść się na sekty, musi być także faktem społecznym, musi mieć wehikuł do przekazywania Prawdy następnym pokoleniom. Czyli: musi ulec instytucjonalizacji. I tu powstaje napięcie między „wiarą proroków a wiarą kapłanów”. Prorocy zogniskowani są wokół przestrzeni duchowej i generowania przekazu, kapłani odpowiedzialni są z kolei za liturgię, czyli zbiorowe działania, i za organizację, czyli inkarnację tego przekazu w pewne struktury społeczne. Bardzo często ludzie spoza Kościoła widzą go wyłącznie jako instytucję, ale to jest poniekąd oczywiste – jeśli nie wierzysz, to siłą rzeczy widzisz tylko zewnętrzny – instytucjonalny – sztafaż religii. Zdecydowanie gorsze jest jednak to, że także wielu katolików sprowadza dyskusję o obecności religii w życiu publicznym do kwestii instytucjonalnych. A mnie się wydaje, że to rzeczywistość wtórna wobec doświadczenia religijnego.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się