fbpx
Jerzy Jedlicki marzec 2011

Zwyczajny powiat

Często krytycy prac historyków zajmujących się Zagładą Żydów koncentrują się na problemie skali bolesnych dla narodowej wspólnoty zjawisk. W przypadku recenzowanej niżej książki profesora Jana Grabowskiego trudno chyba jednak o jakiekolwiek wątpliwości. Autor z chłodem i precyzją opisuje w niej tragiczne dzieje „zwyczajnego” – jak pisze Jerzy Jedlicki – powiatu, jakich było w Polsce wiele, może zbyt wiele.

Artykuł z numeru

Po co nam Gross?

W ostatniej dekadzie wezbrała nowa fala studiów nad stosunkami polsko-żydowskimi w czasie okupacji. Głównym i najbardziej wydajnym ich ośrodkiem stało się Centrum Badań nad Zagładą Żydów ulokowane przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.

Przyznam, że kiedy powstało w roku 2003, zapowiadając wydawanie czasopisma i książek, byłem zrazu nieco zdziwiony: wydawało mi się, że po siedemdziesięciu latach już niewiele nowego da się na ten wyeksploatowany temat powiedzieć, poza zagęszczaniem lokalnych map wydarzeń. Jakże się myliłem!

Jan Grabowski, profesor Uniwersytetu w Ottawie, spędzający pracowicie czas w polskich archiwach, stał się jednym z filarów tego ośrodka. Jego powściągliwy styl, ostrożność w sądach, trzymanie się blisko źródeł – wszystko to przyczyniło się do ustanowienia właściwej Centrum normy warsztatowej. Grabowski jako jeden z pierwszych odkrył bogactwo informacji kryjące się w aktach sądowych wytworzonych przez sądy niemieckie czasu wojny i powojenne oraz przez sądy polskie po roku 1945 i uparcie bronił ich wartości poznawczej w zakresie spraw żydowskich. Na takim materiale, uzupełnionym przez relacje ocalonych, oparł swoje fenomenalne studium o szmalcownikach (Ja tego Żyda znam!) i wiele artykułów w tomach wydawanych przez Centrum.

Książka, o której tu będzie mowa, jest oparta na podobnie solidnym warsztacie źródłowym, mikrograficznym, i napisana jest językiem tak spokojnym, że chwilami zdaje się on wręcz nie przystawać do dramatycznej treści relacji. Przez to jednak działa tym mocniej i tym bardziej wiarygodnie.

Jest to monografia stosunków niemiecko-polsko-żydowskich w jednym wybranym powiecie i w ostatniej już, likwidacyjnej fazie Zagłady, głównie w latach 1943–1944, kiedy ukrywający się, coraz mniej liczni Żydzi rozbiegli się po powiecie, po jego lasach i po chłopskich zagrodach, póki jeszcze gotowe były ich trzymać. Powiat jest tu traktowany z przyległościami, bo zwłaszcza dołączone w aneksie relacje pisemne „ocaleńców” wykraczają poza jego granice, sięgając od Tarnowa do Mielca.

Powiat jak powiat: kawałek północnej Galicji wciśnięty w kąt Dunajca i Wisły, płaski, ubogi, wiejski i małorolny, niczym się specjalnie niewyróżniający. Sowietów tu nie było przed 1945 rokiem, Żydzi stanowili około 8 procent ludności, a więc poniżej średniej krajowej. Większym ich skupiskiem był pobliski Tarnów, mniejszym Dąbrowa, reszta rozproszona była po miasteczkach i wsiach, gdzie zajmowali się rzemiosłem lub pracowali w gospodarstwach rolnych. Znali okolicę i ludzi, którzy tam mieszkali, tak samo jak okoliczni mieszkańcy znali ich imiona i ich rodziny.

W latach 1941–1942 getta w Tarnowie i Dąbrowie pęczniały z powodu przesiedlania Żydów ze wsi i rozmieszczania Żydów przywożonych z Reichu. Latem 1942 roku zaczął się proces deportacji ludności gett pociągami do obozu zagłady w Bełżcu. Towarzyszyła mu dzika samowola SS, gestapo i żandarmerii, wspomaganych, gdy było trzeba, przez polską policję „granatową”, polskich „junaków” ze Służby Budowlanej (Baudienst) i przez żydowską OD (Ordnung Dienst). W nielicznych relacjach ocalonych z Tarnowa największe wrażenie robi upojenie niemieckich funkcjonariuszy władzą absolutną nad pozbawionym w ich oczach wszelkiej wartości życiem ludzkim. Przykładem najbardziej skrajnym – ale daleko nie jedynym – jest słynny komendant obozu w Płaszowie Amon Goeth, który przybył do Tarnowa we wrześniu 1943 roku, aby dopilnować zakończenia akcji wywózek z getta do Birkenau: „Pierwszą ofiarę kobietę zastrzelił Goeth osobiście na ślepej uliczce prowadzącej na ulicę Szpitalną. Gdy ofiara padła na ziemię, dowlókł drugą kobietę, kazał stanąć na trupie i znowu zastrzelił i tak po kolei kazał stawać następnym ofiarom na pomordowanych i rozstrzeliwał. Gdy matka trzymała dziecko na rękach, rozstrzeliwał oboje. Gdy dziecko było większe, musiało stawać samo i strzelał do dziecka. Tak zabił około 60 osób, patrzałam i nie mogę opisać zgrozy tej sceny. Z zabitych ciał utworzył się stos” – pisze cytowana w książce kobieta, która scenę tę oglądała z ukrycia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się