fbpx
z Jerzym Skarżyńskim rozmawia Marcin Żyła czerwiec 2010

Ta cała rockowa historia

Z Jerzym Skarżyńskim spotkałem się w redakcji radia tuż przed emisją 862. notowania „Listy Niezapomnianych Przebojów”, jego sztandarowej audycji, w której prezentuje zarówno najsłynniejsze, jak i najbardziej warte przypomnienia utwory z całej historii muzyki rockowej. Chwilę wcześniej wrócił z kolejnej „giełdy płyt”, odbywającej się co tydzień w krakowskim klubie studenckim „Pod Przewiązką” – miejscu, z którym związał się jeszcze jako licealista przejmując prowadzenie dyskotek.

Artykuł z numeru

Mistyka nadwiślańska

Tam właśnie przekonywał kolejne pokolenia słuchaczy, że rocka, podobnie jak muzyki klasycznej, można (a czasem nawet trzeba!) słuchać w skupieniu – i że przy jego pomocy można też odkrywać świat. To, gdzie kierować pierwsze kroki, wchodząc do pełnego klasycznych longplayów „muzycznego Luwru”, opisał w książkach z serii Niezapomniane płyty historii rocka (2004–2008).

W tamtą niedzielę, pomiędzy uzupełnianiem formularzy dla ZAIKS-u a wejściem „na żywo” na antenę, Jerzy Skarżyński opowiedział mi jak w czasach PRL sprowadzał do Polski zagraniczne płyty, dlaczego nie zdecydował się wyjechać na Zachód, a także o tym, w jakim celu komunistyczna władza „ukradła” młodym Polakom rock’n’rolla. Również i dziś radiowa rzeczywistość nie rozpieszcza prezenterów muzycznych. Muzyka, która w przeciwieństwie do transmisji sportowych nie przynosi rozgłośniom pieniędzy, występuje zwykle na antenie w roli niedbale położonej tapety, „wypełniacza” czasu antenowego. Nasz czerwcowy rozmówca dba o to, aby ją z tego tła wydobyć.

*

Zadanie jest niełatwe: na łamach nobliwego „Znaku” ma się ukazać rozmowa poświęcona w dużej części rockowi, muzyce, którą niektórzy nazywają „rozrywkową”…

…lub, co gorsza, „młodzieżową”! Oba te określenia wprowadzają w błąd. W muzyce rockowej – podobnie jak w klasycznej – znajdziemy zarówno utwory do zabawy, jak i do kontemplacji. A ta domniemana „młodzież”, która gra i słucha rocka, często „dobija” dziś sześćdziesiątki… Młodzi ludzie, wbrew pozorom, wolą inne gatunki muzyki. Zresztą, dojrzałość i skomplikowanie rocka zwykle przychodziło wraz ze… starzeniem się jego twórców. Im starsi się stawali, tym ambitniejsze płyty sygnowali swoimi nazwiskami.

Rock jest dla Pana „tworzywem” pracy, pasją czy może – całym życiem?

Przede wszystkim przyjemnością. Szczęśliwy traf sprawił, że w tym samym momencie, w którym się nim zainteresowałem, zacząłem używać go do swojej pracy. Dzięki muzyce nie czuję, że pracuję. W radiu mógłbym prowadzić audycje bez przerwy choćby i przez kilkanaście godzin – a i tak nie narzekałbym, że zostaję tam po godzinach…

Muzyka pozostaje dla mnie sztuką tworzoną w celu wywarcia na odbiorcy określonego wrażenia estetycznego. I tyle. Wszystkie te rozliczne ideologie, którymi rock obrastał od samego początku, nieodmiennie wydawały mi się śmieszne. Dlatego najbliżsi są mi artyści zupełnie niegwiazdorscy. Na przykład Paul McCartney, który, oczywiście, jest wielką gwiazdą, ale równocześnie, w każdej sytuacji, pozostaje sobą: urodzonym w Liverpoolu Paulem McCarnteyem. Natomiast „pozerzy” w rodzaju Michaela Jacksona czy Marylina Mansona zawsze mnie tylko rozśmieszali.

Ale przecież przybieranie rozmaitych póz, wchodzenie w role, udawanie kogoś innego pozostaje również domeną cenionych artystów. David Bowie w latach 70. wydawał płyty i występował na scenie jako Ziggy Stardust – przybysz z kosmosu. Dziwił i szokował. Jaka jest różnica między nim a Mansonem?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się