fbpx
Jerzy Surdykowski wrzesień 2010

Ojcostwo bez promieniowania?

Bywam od czasu do czasu – choć ostatnio coraz rzadziej – w domu moich wieloletnich przyjaciół. Rodzina to sympatyczna, ludzie sukcesu, dobre zawody i prestiżowe w nich pozycje, piękny dom, dwa auta, wakacje za granicą. Czegóż chcieć więcej?

Artykuł z numeru

Poszukiwanie nowoczesnego patriotyzmu

No i dzieci oczywiście: parka jak z młodzieżowego żurnala. Starszy syn, inteligentny, wysportowany, przystojny, kończy już studia i zaczyna rozglądać się za miejscem przyszłej pracy lub wyjazdem gdzieś w świat. Ładniutka córeczka w przyszłym roku stanie do matury, a na razie przewodzi hordzie uległych jej koleżanek i wodzi za nos nastoletnich adoratorów. Właśnie wpada do domu z dwiema równolatkami i bez słowa zamykają się w jej pokoju. Po chwili pani domu usiłuje tam wejść – grzecznie pukając przed otwarciem drzwi – ale skoro tylko przekroczy próg, już powstrzymuje ją wrzask: „Mama, nie przeszkadzaj!”. Więc dyskretnie zostawia panienki na osobności i po chwili zza drzwi znów dobiegają chichoty dziewczyńskich pogaduszek. Po jakimś czasie wraca syn i też – rzuciwszy zdawkowe powitanie – zamyka się u siebie. Ale po chwili wysuwa głowę i woła: „Co dziś na obiad? No to przynieś mi tutaj, zmęczony jestem!”. Tym razem ojciec usiłuje nawiązać jakiś dialog, forsując przedtem drzwi, ale odpycha go okrzyk: „Tata, nie truj! Nie widzisz, że przy kompie siedzę?”.

Może właśnie dlatego bywam tam coraz rzadziej i coraz dotkliwiej czuję, jak z kątów wzorowo zadbanego domostwa wieje dojmującym chłodem. Owszem, byłem tu świadkiem ożywionych rozmów rodzinnych, ale prawie wyłącznie na temat kasy. Bo na nią – owszem – jest zapotrzebowanie. I to znaczne.

To plemię jest moim ojcem!

Kiedy przed paroma dziesięcioleciami podróżowałem z plecakiem na grzbiecie po pustynnym wnętrzu Australii, wśród rozrzuconych na tym olbrzymim terytorium grup czarnych, pradawnych mieszkańców kontynentu spotykałem najróżniejsze i nieraz dziwne dla nas modele rodziny. Były małe, podobne do naszych, zwykle jednak raziły w nich brutalne relacje między dominującym ojcem a żoną i dziećmi. Nie chodzi tu o okazywaną na co dzień władzę i przewagę ojca nad resztą familii, ale o brak szacunku i pogardę dla tych, z którymi żyje się pod jednym dachem. Może zresztą moje europejskie nawyki były na tyle odmienne, by powstał szok kulturowy? Zbyt wiele dramatycznych zmian zaszło na tym kontynencie od przybycia pierwszych osadników (zwykle brytyjskich kryminalistów i pilnującej ich straży), by wywodzić dzisiejsze zwyczaje resztek tubylców tylko z ich dawnej cywilizacji. Byli tępieni, wyganiani ze swych plemiennych terytoriów, przymusowo chrystianizowani, rozpijani tanią gorzałą. Może ten model rodziny to pokraczna wersja tego, co przynieśli tutaj biali, może równie zniekształcona pamiątka bezpowrotnie minionych czasów? Ale najciekawsze było zetknięcie z modelem zupełnie innym, który jeszcze tu i ówdzie przetrwał do naszych dni, chociaż w postaci ułomnej. To wielka rodzina-klan, która ukształtowała się tam, gdzie tubylcy (nazwani potem przez Brytyjczyków Aborygenami) żyli z myślistwa uzupełnianego jak się dało zbieractwem. Mała – nawet wielopokoleniowa – rodzina dobrze daje sobie radę w rolnictwie, zwłaszcza gdy trzeba nie tylko orać i siać, ale przykazywać przez pokolenia własność ziemi. Nie jest jednak w stanie zorganizować polowania z nagonką na kangura, strusia emu albo jakiegoś jaszczura. Do tego trzeba kilkunastu albo i dwudziestu paru sprawnych łowców, którzy zbudują pułapkę, wytropią zwierzynę, osaczą ją i ubiją, by wspólnie spożyć łup. Tak powstała rodzina-klan, gdzie nie ma ojca ani matki, gdzie wszyscy połączeni są więzami krwi, wszyscy odpowiadają za wszystkich, wspólnie wychowują potomstwo i opiekują się zniedołężniałymi. Wewnątrz klanu każdy współżyje z kim chce i biologiczne rodzicielstwo nie ma większego znaczenia. Ale dzieci nie są niczyje, bo obowiązuje sformalizowany system stopniowego wprowadzania młodzieży w życie i w role społeczne, które będą spełniać. Zwłaszcza chłopiec, gdy podrośnie i może wyjść spod opieki kobiet, przekazywany jest mężczyznom, którzy odtąd będą zabierać go na polowania, nie tylko przyuczać do roli łowcy i obrońcy klanu, ale wpajać wierzenia, rytuały i tajemnice, które konstytuują życie wspólnoty. Klan połączony jest bowiem duchem opiekuńczym uosobionym w jakimś charakterystycznym drzewie albo w skale. Tego miejsca, imienia ducha, jego symboliki nie wolno zdradzić nikomu spoza rodziny. Ale w terminach również okrytych tajemnicą cały klan powinien zgromadzić się w tym miejscu, aby odprawić rytuały i prosić ducha o dalszą opiekę.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się