fbpx
ks. Martin Henry październik 2010

Kościół w ruinie?

Od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku napięcia w Kościele katolickim dzielą tych, którzy opłakują śmierć pielęgnowanych dotąd modeli religijności i religijnego porządku (zastąpionych, w ich mniemaniu, liturgicznym wandalizmem, teologicznym blichtrem i chaosem), i tych po drugiej stronie barykady, którzy witają nową sytuację jako szansę na ponowny rozkwit po latach, czy nawet wiekach, religijnego wyjałowienia – stuleciach pozbawionych ożywczego oddechu. To, co jest dla niektórych „Kościołem w ruinie”, innym jawi się jako Kościół powstający jak Feniks z popiołów.

Artykuł z numeru

Koniec religii czy różne ścieżki wiary? Debata z Charlesem Taylorem

Powyższe uwagi mogłyby być napisane mniej więcej dwadzieścia lat temu, kiedy dyskusja o stanie Kościoła w dużej mierze pozostawała wciąż jego wewnętrzną sprawą. W ciągu dwóch dekad nastąpiło jednak pewne przesunięcie akcentów – kwestie z życia Kościoła nie są już komentowane jedynie przez praktykujących, czy nawet byłych katolików. Ciemne chmury zawisły nad Kościołem również w oczach szeroko rozumianej opinii publicznej. Poczynania przede wszystkim duchownych stały się obiektem poważnego zainteresowania ze strony organów ścigania w wielu krajach zachodnich, nie wspominając o tym, że pozostają źródłem trosk dla przedstawicieli wyższych szczebli hierarchii kościelnej obawiającej się ostatecznej utraty wiarygodności, którą może jeszcze mieć w oczach sceptycznego świata.

Jeśli nawet zostawimy na boku najciemniejsze chmury grzeszności kleru, nie ominiemy potencjalnie jeszcze bardziej zawiłego i jeszcze bardziej niepożądanego problemu, z którym boryka się Kościół. Skoro, jak się wydaje, w niedawnej przeszłości, a może również we wcześniejszych epokach historii Kościoła, istniała rażąca rozbieżność między tym, czego nauczał, a tym, co praktykował, można zadać następujące pytanie: Czy to możliwe, że Kościół nie tylko, przez swoich oficjalnie wyświęconych reprezentantów, nie praktykuje tego, czego naucza (co jest dość ludzkim zjawiskiem), ale również nie do końca w swoje nauki wierzy? Czy możliwe jest, że przesłanie chrześcijaństwa było od wieków formułowane w sposób do tego stopnia wzniosły i wyidealizowany, że żaden zwykły śmiertelnik nie byłby w stanie żyć tak, jakby ufał, że owo przesłanie skierowane jest właśnie do niego? Jak wielu, na przykład, jest gotowych rozdać wszystko, co mają, żeby zachować skarb w niebie (Por. Mk 10, 21)? Czy głosząc przesłanie, w które nie potrafią do końca uwierzyć, wysłannicy Kościoła nie narażają się na niebezpieczeństwo dwulicowości, przy czym ich dwa oblicza miałyby ze sobą niewiele wspólnego? Czy nieuczciwość i hipokryzja są niemalże nieuniknionym elementem zakodowanym w kościelnej misji głoszenia dobrej nowiny o Chrystusie?

Niektórym takie przypuszczenia mogą wydawać się bezpodstawne czy wręcz niebezpieczne. Bo kto ma prawo osądzać drugiego człowieka? Kto potrafi poznać sekrety czyjejś duszy? Czy nawet własnej… Może więc należy być bardziej ostrożnym i nie szukać kozłów ofiarnych, ale raczej zastanowić się nad rozwiązaniem zaistniałego problemu, jeśli cokolwiek da się jeszcze zrobić z obecnym w Kościele marazmem. Jak powinno się, albo jak można, poradzić sobie z sytuacją, w której wspólnota powstała z wyznawania najwspanialszych ideałów, głosząca całemu światu dobrą nowinę o odkupieniu, jest postrzegana jako „Kościół w ruinie”, jej reputacja jest w strzępach, przesłanie często staje się obiektem drwin jako ewidentnie fałszywe, a ludzie działający w jej imieniu tracą zaufanie na całym świecie?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się