fbpx
Wojciech Bonowicz marzec 2012

Horyzont Václava Havla

Chciałbym wierzyć, że doczekamy się kiedyś swojego Havla. I że jeśli się pojawi  będziemy potrafili docenić go za to, za co ceniliśmy zmarłego prezydenta Czech: że uparcie wskazywał horyzont odleglejszy niż nasze dziś i jutro.

Artykuł z numeru

Michał Heller: Kulturę tworzą naukowcy

Michał Heller: Kulturę tworzą naukowcy

Czytając relacje z pogrzebu czeskiego prezydenta, przypomniałem sobie jego własny zapisek z kwietnia 2005 r., zamieszczony w książce Tylko krótko, proszę. Zapisek został sporządzony w Waszyngtonie, Havel wspomina w nim, że dzień wcześniej oglądał w telewizji pogrzeb Jana Pawła II. „Znałem Papieża, a nawet ośmielam się powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi”, pisze, „i chyba właśnie dlatego nie byłem w stanie bardzo rozpaczać z powodu jego śmierci. Czułem bowiem wprost fizycznie, że z wielkim spokojem w duszy odchodzi tam, dokąd – jak wiedział – zawsze dążył: do drugiego (lepszego) świata. Ameryka jest jednak krajem szczególnym. Jest bardzo pobożna, a jednocześnie potrafi spokojnie znieść, że bezpośrednia transmisja z pogrzebu Papieża jest przerywana reklamami, i to bardzo często takimi, które on przez całe życie krytykował. Patrzyłem na to z wielką niechęcią, coraz bardziej z tego powodu cierpiałem [oba podkreślenia – W. B.], aż w końcu zdecydowałem się wyłączyć telewizor”.

Relacja publicysty „Gazety Wyborczej” Mariusza Szczygła z pogrzebu Havla zaczyna się od spostrzeżenia, że w tym dniu na wszystkich praskich citylightach zamiast reklam znalazło się sławne zdjęcie zmarłego prezydenta, na którym widać jego postać oddalającą się w stronę morza.

We wspomnianej książce Havel opisuje jeszcze jedną znamienną scenę. Oto zdarzyło mu się występować przed przedstawicielami największych ponadnarodowych korporacji, jak pisze – „prawdziwych władców współczesnego, globalnego świata”. Wystąpienie było bardzo ostre, autor Siły bezsilnych surowo skrytykował sposób postępowania tego typu instytucji, „ich bezwzględność, unifikację świata, wszechobecną dyktaturę reklamy i zysku”. Spodziewał się, że zostanie przyjęty chłodno, ale po ostatnim zdaniu zerwała się burza oklasków. Dlaczego klaskali? – zastanawia się w swej notatce Havel. Czy oklaskiwali go jako „ikonę”, bohatera szczególnej, nieco bajkowej historii, który z dysydenta stał się prezydentem? Czy bili brawo samym sobie w przekonaniu, że są tak pewni swej władzy i jednocześnie tak wspaniałomyślni, że stać ich na to, by wynająć nawet tak ostrego krytyka ich poczynań? A może coś jednak do nich dotarło? „Wcale nie wykluczam, że bili mi brawo, bo się ze mną zgadzali i cieszyli się, że ktoś to powiedział za nich. Być może bowiem wielu z nich w swym działaniu nie wyraża własnego poglądu na świat i na to, jak powinien się on rozwijać, lecz są jedynie wleczeni przez gigantyczny, »samorzutny« napęd współczesnej cywilizacji, któremu, co prawda, nie mają odwagi się przeciwstawić (…), ale którego dwuznaczności są doskonale świadomi”.

W zdaniach tych, jak śmiem sądzić, zapisane zostało to, co było źródłem szczególnego optymizmu, jakim Havel emanował. Niesłychanie krytyczny wobec wielu zjawisk współczesnego świata, nie szczędzący gorzkich słów ani swoim rodakom, ani tym, którzy decydują o kształcie cywilizacji, wierzył jednocześnie, że w człowieku można obudzić świadomość, iż to, jak postępuje, „nie wyraża tak naprawdę jego poglądu na świat”, nie jest zgodne ani z tym, co uważa za słuszne, ani z tym, czego w głębi ducha pragnie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się