fbpx
Dobrosław Kot listopad 2010

Demon jako Inny

Co sprawia, że filozofowie sięgają po metaforę demona? Czy nie można mówić o złudzeniach, ludzkich słabościach czy sumieniu bez wprowadzania do rozważań osobowego adwersarza, nazywanego demonem? Czy nie możemy obejść się bez Innego, nawet, kiedy mówimy o najgłębszych pokładach podmiotowości?

Artykuł z numeru

Czy diabeł nas jeszcze kusi?

Filozoficzny żywioł demonów

Czy może być dziś w filozofii coś bardziej anachronicznego niż zajmowanie się demonami? Miały one swoje długie pięć minut w historii ludzkiej myśli, ale wydaje się, że czasy te należą do przeszłości. Nasza kultura, zanim wyparła się Boga, w pierwszej kolejności pozbyła się diabła i demonów – kłopotliwych osobowych bytów reprezentujących zło. Kłopotliwych, bo tyleż groźnych, co śmiesznych. Dlatego karkołomna wydaje się próba podjęcia tematu demonów, a zwłaszcza umieszczenia ich na terenie filozofii.

Wbrew tym trudnościom wydaje się, że można podjąć zarzucony przed laty problem. Po pierwsze, demony nie raz gościły na kartach filozoficznych traktatów: mamy Sokratejskiego daimoniona i Kartezjańskiego złośliwego geniusza. Po drugie, powracały do filozofii w rozmaitych postaciach. Wpierw jako byty realne – to cała tradycja patrystyczna, przejęta przez średniowieczną scholastykę, potem jako metafora, symbol. Nowożytna filozofia podmiotowa napiętnowana jest złośliwym demonem. Metodyczne wątpienie i współczesna ostrożność poznawcza zasadzają się właśnie na tej niezwykle nośnej metaforze. Jak pisał Józef Tischner, trudno wyobrazić sobie filozofię nowożytną i współczesną bez metafory wszechpotężnego zwodziciela[1]. Sam też wielokrotnie sięgał do tej metafory, czy to mówiąc o błądzeniu, kuszeniu i kłamstwie w Filozofii dramatu, czy też analizując postaci zła w Sporze o istnienie człowieka.

Co sprawia, że filozofowie sięgają po metaforę demona? Dlaczego tłumaczą pewne zagadnienia za pomocą postaci należącej do zupełnie innego porządku? Czy nie można mówić o złudzeniach, ludzkich słabościach czy sumieniu bez wprowadzania do rozważań osobowego adwersarza, nazywanego demonem? Czy nie możemy obejść się bez Innego, nawet, kiedy mówimy o najgłębszych pokładach podmiotowości?

Aby rozjaśnić nieco te pytania, warto przyjrzeć się kilku demonom, najlepiej tym najgłębiej zakorzenionym i najbardziej przez filozofię przyswojonym. Będą to: Sokratejski daimonion, demon południa u Ewagriusza z Pontu i złośliwy geniusz Kartezjusza. Interpretacje wszechpotężnego zwodziciela zostaną uzupełnione o wspominane wcześniej poglądy Józefa Tischnera. W swojej filozofii Tischner pokazuje, że problem demonów, choćby używanych jako metafora, jest i dziś możliwy do podjęcia.

Daimonion Sokratesa

Przywykliśmy patrzeć na postać demona z perspektywy judeochrześcijańskiej. Diabeł, Szatan, czart, bies – przeważnie takie obrazy podsuwa nam wyobraźnia. Zanim jednak demon stoczył się na samo dno struktur świata, zanim wziął na swe barki odpowiedzialność za całe zło, był postacią niegroźną, a co więcej – nader pomocną.

Zanim bowiem świat Biblii zespolił się z myślą grecką i demony tych dwu światów połączyły się ze sobą, o demonie, bardzo specyficznie rozumianym, mówił sam Sokrates. Demon ten jest wart uwagi co najmniej z dwu powodów. Po pierwsze, daje nam wgląd w demonologię starożytnych filozofów, i to filozofów najwyższej próby. Po drugie, jest rzadkim przykładem dobrego demona. Ponieważ zaś dobroć demona stoi w jaskrawym kontraście z wizją demonów biblijno-chrześcijańskich, a takie właśnie będą przede wszystkim gościć w tym szkicu, metodą kontrastowania można będzie z daimoniona wydobyć to, co niezbywalne dla demonów w ogóle.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się