fbpx
Dariusz Kot maj 2011

Czy Jezus Benedykta XVI jest wiarygodny?

Załóżmy, że książkę Benedykta XVI otwiera młody, inteligentny czytelnik, zainteresowany początkami wiary chrześcijańskiej. Słyszał on już wcześniej, że krytyczna analiza Ewangelii doprowadziła niektórych badaczy do przekonania, że „Jezus historyczny” był inny niż „Chrystus wiary. Dlaczego więc nie przeczytać książki Papieża, który postanowił osobiście rozprawić się z tego typu sensacyjnymi teoriami?

Artykuł z numeru

Prezydencja na czas kryzysu

W swej trylogii Jezus z Nazaretu, której drugi tom niedawno trafił na półki księgarskie, Joseph Ratzinger/Papież Benedykt XVI twierdzi stanowczo i jednoznacznie, że gdyby w Ewangeliach „historyczności istotnych słów i wydarzeń rzeczywiście nie można było dowieść w sposób naukowy, wiara straciłaby swą podstawę” (t. 2, s. 117). Metoda historyczna nie może dostarczyć dowodów na każdy szczegół zawarty w ewangelicznych opowieściach o Nauczycielu z Nazaretu, jednak „pytanie, czy podstawowe przekonania wiary – także przy poważnym traktowaniu aktualnej wiedzy egzegetycznej – są historycznie możliwe i wiarygodne” ma dla chrześcijan „zasadnicze znaczenie” (t. 2, s. 117). W drugim tomie autor opisuje pobyt Jezusa w Jerozolimie, jego proces, egzekucję i zmartwychwstanie. Historyczności tych właśnie wydarzeń Benedykt XVI chce „dowieść w sposób naukowy”.

Czy ten cel zostaje osiągnięty? Ksiądz Grzegorz Strzelczyk z jednej strony chwali Papieską krytykę badaczy o „pooświeceniowej mentalności”, z góry wykluczających działanie Boga w świecie. Z drugiej – zarzuca Benedyktowi XVI podjęcie zbyt wielu zagadnień jednocześnie, co doprowadziło do nadmiernie powierzchownego ich potraktowania. „To z pewnością nie wystarczy specjalistom. A czytelnika mniej zorientowanego w stanie współczesnej dyskusji wokół problemu »Jezusa historycznego«, a jednocześnie borykającego się z egzystencjalnymi pytaniami, jakie ona ubocznie generuje, może wprawić w pewne zakłopotanie”.

Recenzent „Tygodnika Powszechnego” nie rozwija tych uwag. Warto jednak zadać sobie trud i dokładniej zbadać oba zarzuty. Biorąc pod uwagę, co chrześcijanie mają tutaj do zyskania lub do stracenia, brzmią one intrygująco i poważnie. Najpierw zajmę się problemami, jakie może mieć z książką Papieża niespecjalista.

*

Załóżmy, że pracę Benedykta XVI otwiera młody, inteligentny czytelnik, zainteresowany początkami wiary chrześcijańskiej, student uniwersytetu albo seminarium duchownego. Słyszał on już wcześniej, że krytyczna analiza Ewangelii doprowadziła niektórych – zwłaszcza protestanckich – badaczy do przekonania, że „Jezus historyczny” był inny niż „Chrystus wiary”, o jakim naucza Kościół. Dlaczego więc nie przeczytać książki Papieża, który postanowił osobiście rozprawić się z tego typu sensacyjnymi teoriami? Styl Benedykta XVI jest przejrzysty, książkę czyta się o wiele łatwiej i przyjemniej niż pierwszą część trylogii.

Pierwszą drobną niejasność można zauważyć w związku z ucieczką chrześcijan z Jerozolimy zagrożonej wojną żydowsko-rzymską toczoną w latach 66–73. Powołując się na pisarzy z IV wieku, Papież podaje, że na skutek nadprzyrodzonego ostrzeżenia „jeszcze przed oblężeniem Jerozolimy chrześcijanie zbiegli za Jordan, do miejscowości Pella” (s. 39). Na następnej stronie czytamy jednak o „ucieczce judeochrześcijan”. Trudno nie zapytać: Kim byli ci „judeochrześcijanie”? I czym się różnili od „zwykłych” chrześcijan? Kilkanaście stron dalej innego rodzaju problem. Zdaniem Papieża, „wielka teologiczna wizja Listu do Hebrajczyków jest tylko szczegółowym rozwinięciem tego, co w zalążku zostało powiedziane już przez Pawła” (s. 51). Dlaczego Papież wyraża się tak, jakby List do Hebrajczyków nie był dziełem Pawła z Tarsu? Na stronie 85 podobna niespodzianka. Joseph Ratzinger powołuje się na tekst nazwany Didache. Trudno odgadnąć, dlaczego Papieża zainteresował apokryf. Jeśli takie teksty miałyby zawierać wartościowe informacje o Jezusie, czy nie oznacza to, że chrześcijanie, skupiając się na kanonie, sami sobie jakoś ograniczają dostęp do wiedzy o Nauczycielu z Nazaretu? Raz po raz Joseph Ratzinger zdaje się nie dostrzegać pewnych konsekwencji swoich komentarzy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się