fbpx
z Arturem Liebhartem rozmawia Sławomir Kwiecień listopad 2012

Historie, które wychodzą poza ekran

Na film dokumentalny patrzę jak na dziedzinę sztuki filmowej, która nie funkcjonuje w getcie, lecz jest częścią kina artystycznego. Nie może być nic gorszego dla filmu dokumentalnego niż odgrodzenie go od ogólnego nurtu i mówienie o nim jako o czymś wyjątkowym. Wtedy pojawia się kategoria: dokument, i zaczynają kłopoty. Dokument, czyli co?

Artykuł z numeru

Spór o zło

Spór o zło

Wokół polskiego filmu dokumentalnego panuje obecnie duże ożywienie, pojawiają się ciekawe tematy, nie brakuje oryginalnych form, ujawniają się nowe trendy. Jakie zjawiska w polskim filmie dokumentalnym budzą szczególne Pana zainteresowanie?

Rzeczywiście, w obszarze filmu dokumentalnego można wyczuć dużo pozytywnej energii. Obok młodych twórców ze zdwojonym wysiłkiem pracują także ci ze średniego i starszego pokolenia. Ciekawe jest to, że szukają oni tematów już nie tylko na swojej ulicy, ale wychodzą dalej, w świat. Od niedawna można mówić wręcz o swoistej modzie – czegoś podobnego w polskim dokumencie dotychczas nie było – na szukanie tematów za granicą. Na ostatnim Krakowskim Festiwalu Filmowym także zauważono, że stosunkowo mało filmów podejmuje sprawy polskie. Niektórzy są tym zaniepokojeni. Spotykam się z opiniami, że polskie kino dokumentalne przestało pełnić funkcję zwierciadła przechadzającego się po naszym, polskim gościńcu. Ja jednak bym się tym nie przejmował, a całą kwestię widziałbym raczej jako próbę odreagowania. Nie szkodzi, że te proporcje dziś są zachwiane, że dokumentaliści przestają pokazywać Polskę a szukają tematów gdzieś na antypodach, w Indonezji, Meksyku, Sudanie. W tym wyjściu polskich dokumentalistów na zewnątrz jest być może także coś z chęci wybicia się na niepodległość. Wielu z nich ma już za sobą udane filmy osadzone w polskich realiach i na jakiś czas chce od Polski odpocząć. Czasami obce środowisko pozwala odnaleźć świeżość spojrzenia i nabrać dystansu. Warto pamiętać, że czasy, kiedy polski artysta, a więc także twórca filmowy, był obarczany misją i do czegoś obligowany, już minęły.

Znakomita część tych projektów, które wychodzą poza nasze granice i przekraczają dotychczas znane ramy konwencji filmu dokumentalnego pokazuje nieprawdopodobny potencjał formalny filmu dokumentalnego. Dobrym przykładem może być tu obraz Six Degrees w reżyserii Bartosza Dombrowskiego. Film został zainspirowany teorią psychologa Stanleya Milgrama zakładającą, że od każdego dowolnego człowieka żyjącego gdzieś na Ziemi dzieli nas najwyżej 6 osób.

To prawda. Mamy zatem kino konceptów, poszukujące oryginalnych środków wyrazu, nowych formuł, próbujące wchodzić w grę z widzem. Jest to najlepszy dowód na to, że także w Polsce film dokumentalny może stawać się taką formę wyrazu, dla której nie obca jest głębsza refleksja i w której pojawić się może myśl socjologiczna, a środki filmowe uznawane są za odpowiednie medium, by przy zachowaniu walorów artystycznych zilustrować nawet eksperyment naukowy. Świadczy to wreszcie o tym, że także u nas możliwy jest pewien rozmach realizatorski. A dla mnie jest to również przejaw odwagi twórców i producentów, co dobrze rokuje na przyszłość.

W przypadku Six Degrees mamy podróż w nieznane, która ma pokazać, czy ludzie rzeczywiście mogą być tak blisko siebie, czy to raczej złudzenie. Film kręcony jest w Europie i w Ameryce Południowej, a wszystko zaczyna się od pewnej Polki – Martyny, nie do końca spełnionej artystki rockowej z Warszawy, która chce spotkać się z Marco Antonio – farmerem z Meksyku. Rodzą się pytania: czy ona zna kogoś, a ten z kolei kogoś innego i czy ten łańcuch znajomości się w końcu domknie? Śledzimy tok rozumowania Martyny, która przypomina sobie o chłopaku mieszkającym w Londynie. Akcja przenosi się z Warszawy do Londynu, a potem dalej…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się