fbpx
Adam Puchejda listopad 2012

Chwiejna równowaga

Pisząc o demokracji niechętnie wspominamy o narodzie. Czy można jednak oddzielić jedno od drugiego? Czy można mówić o demokracji nienarodowej?

Artykuł z numeru

Spór o zło

Spór o zło

Mamy w Polsce siedem świąt państwowych, z czego pięć określamy mianem świąt narodowych. Te ostatnie to Święto Narodowe Trzeciego Maja upamiętniające uchwalenie pierwszej polskiej konstytucji, Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności 9 maja przypominające o zakończeniu II wojny światowej, Narodowe Święto Niepodległości 11 listopada na pamiątkę symbolicznego odzyskania przez Polskę suwerenności i dwa zupełnie nowe święta – ustanowiony w 2011 r. Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” obchodzony 1 marca i Narodowy Dzień Pamięci Powstania Warszawskiego 1 sierpnia, ustanowiony przez Sejm w roku 2009. Poza tym obchodzimy jeszcze Święto Pracy 1 maja, określone w ustawie po prostu jako Święto Państwowe, oraz Dzień Solidarności i Wolności 31 sierpnia upamiętniający podpisanie Porozumień Sierpniowych – oba te święta nie są jednak opatrzone przymiotnikiem „narodowe”.

Wymienione święta nie bez przyczyny są świętami państwowymi i narodowymi zarazem. Państwowe utożsamia się tu z narodowym, a narodowe z demokratycznym. Państwo narodowe oznacza ni mniej, ni więcej tylko państwo demokratyczne. Bynajmniej nie mamy tu jednak do czynienia z prostymi tautologiami. Każde z równań kryje bowiem w sobie co najmniej jedną niewiadomą – definicję narodu i demokratycznego ludu zarazem, a co za tym idzie definicję wspólnoty, która uprawomocnia istnienie narodowego państwa. To ostatnie, czyli polityczna organizacja demokratycznej wspólnoty, powstaje, by wypełnić szereg konkretnych zadań.

Zatem po pierwsze nowoczesne państwo zakreśla i kontroluje granice terytorium danej narodowej wspólnoty. Bez ziemi państwo narodowe może istnieć jedynie w wyobrażeniu, ponieważ dopiero władza nad konkretną przestrzenią i ludźmi ją zamieszkującymi nadaje sens jego działaniu. Zresztą według niektórych teorii pierwszorzędną przyczyną powstawania państw (w ich różnych formach) była konieczność zarządzania własnością. W momencie – czysto hipotetycznym, trudno bowiem orzec, kiedy tak było – gdy ziemia przestała należeć do wszystkich, pojawiła się potrzeba rozsądzenia, kto posiada prawo władania danym kawałkiem terytorium lub danym przedmiotem (czy będzie to wódz, król czy naród reprezentowany przez publiczne instytucje). Samo to pytanie było też wcześniejsze niż kwestia podziału na to, co prywatne i to, co wspólne – publiczne lub państwowe. Nawet dla Marksa rozwiązanie nowoczesnych bolączek nie polegało w żadnym razie na prostym zniesieniu własności prywatnej i przekształceniu jej we własność państwową – prawdziwym utopijnym celem był powrót do wspólnoty ludzkości, w której nie ma ani własności prywatnej, ani państwowej.

Państwowa kontrola nad terytorium i własnością łączyła się też z próbą kontroli nad ludźmi zamieszkującymi dany kraj. W tym celu nowoczesne państwo tworzyło różnego rodzaju instytucje, które z początku zajmowały się poborem podatków i administracyjnym ujednoliceniem terytorium państwa, by relatywnie szybko – bo w niektórych krajach już w połowie XVII w. (w Polsce dopiero ponad 200 lat później) – zająć się również problemem edukacji swoich obywateli, wprowadzając obowiązek szkolny i wspólne dla wszystkich regionów państwa programy nauczania. Zmierzać to miało do homogenizacji ludności, tak by każde państwo było zamieszkiwane przez ludzi mówiących nie tylko tym samym językiem, lecz także – jeśli to możliwe – wyznających tę samą religią i kierujących się w życiu codziennym tymi samymi wartościami.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się