fbpx
z ks. Wacławem Hryniewiczem rozmawia Justyna Siemienowicz grudzień 2012

Czeka nas wielkie zdumienie

Apokalipsa to niezwykła księga nadziei, na miłość Boską! Tylko nie nauczyliśmy się jej czytać!

Artykuł z numeru

Czy wierzymy w koniec świata?

Czy wierzymy w koniec świata?

Justyna Siemienowicz: Jaki będzie koniec świata?

ks. Wacław Hryniewicz: A jaki był początek? Bóg rozproszył ciemności, przezwyciężył chaos i zaprowadził porządek – tak, że w Księdze Rodzaju mógł pochwalić samego siebie, przyznając, że „wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1, 31). Jeśli dobre (tob), to również piękne (podobne znaczenie ma greckie kalós). Jest to obrazowanie zaczerpnięte z Biblii, ale w kwestii początku świata ten religijny, metaforyczny język zbiega się niekiedy z językiem współczesnej nauki i jej narracją o Wielkim Wybuchu. I choć w Piśmie Świętym zaraz po opisie stworzenia mowa jest o upadku pierwszych ludzi, to jednak same początki są przedstawione jako dobre i piękne. Myślę, że koniec świata może je tylko w tej wspaniałości przewyższyć.

A nie będzie ich odwrotnością? Powszechne intuicje skłaniają raczej do patrzenia na koniec świata jako na jego schyłek.

Myślę, że nie, bo ludzkie dzieje jednak ciągle dojrzewają, pomimo wszelkich zahamowań i zapaści. O schyłku możemy mówić raczej w odniesieniu do świata fizycznego w Układzie Słonecznym. Jeśli Wielki Wybuch datuje się na 14 mld lat, to mamy przed sobą jeszcze trochę czasu, bo ok. 7-8 mld, aż Słońce się wypali, stopi doszczętnie powierzchnię naszej planety i stanie się czarnym karłem. Choć oczywiście może być i tak, że wcześniej sami sobie urządzimy apokalipsę i zdmuchniemy się z powierzchni Ziemi. Nie sposób jednak tego przewidzieć.

Dla mnie jako teologa ważna jest paralela początku i końca. Myślę, że interpretacje początków muszą rzutować na interpretacje końca. A to, co jest nam dostępne w obu przypadkach, to obrazy, metafory. Nie wolno ich interpretować dosłownie tak w odniesieniu do początku, jak i do końca świata, bo to naraża na śmieszność i kompromituje wiarę.

Dlaczego? W przeciwieństwie do poetyckiej i oszczędnej mimo wszystko wizji początków biblijne opisy końca świata są znacznie bardziej rozbudowane i szczegółowe. Być może z tego właśnie powodu tak łatwo przemawiają do wyobraźni i przerażają.

Tych opisów jest więcej, ale to nie są reportaże, które można by przyjmować jeden do jednego! To błędne podejście leży u źródeł wszystkich fundamentalizmów, obecnych także w łonie chrześcijaństwa. Apokaliptyka biblijna, nawet zawężona do Ewangelii, nie jest jednoznaczna. Jej interpretacja wymaga odpowiednich dla niej reguł. Trzeba zestawiać ze sobą teksty, nieraz zdawałoby się przeczące sobie, i spoglądać na nie tak, by widzieć, jak się wzajemnie oświetlają. Ewangelia jest jedna, ale w czterech wersjach, i w tym niejednoznacznym czterokształcie trzeba ją uszanować, nie próbując na siłę jej ujednolicać. Niestety tłumaczenia Pisma i towarzyszące im interpretacje rzadko noszą znamiona takiego podejścia. Częściej są świadectwem narastającej w dziejach chrześcijaństwa przewagi mrocznej wizji apokalipsy. Jezus w Ewangelii Jana mówi, że „Bóg przecież nie posłał Syna na świat, aby świat osądził, lecz aby świat został przez niego zbawiony” (J 3, 17). W Biblii Tysiąclecia, ale też innych polskich przekładach, zamiast „osądził” mamy „potępił”, a zaraz potem: „sąd zaś polega na tym…”. Skąd ten przeskok? Greckie terminy krísis i krínō, które pojawiają się w tym fragmencie, są wieloznaczne. I często tłumacze, chcąc zachować wierność wobec oficjalnej nauki Kościoła, w takich przypadkach wybierają mocniejsze wyrażenia, innych nawet nie sygnalizując. Niejednokrotnie zresztą wyrażenia te same się narzucają jako bardziej prawomocne, bo przez wieki były faworyzowane w ramach jednej, absolutyzującej się interpretacji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się