fbpx
z Jeanem Vanierem rozmawia Wojciech Bonowicz, Łukasz Tischner styczeń 2007

Każda utrata jest dla zmartwychwstania

Tajemnica śmierci polega na tym, że jakoś musimy być oczyszczeni, odarci z zewnętrznych warstw, aby wyłoniła się osoba. Zmartwychwstanie to wyłonienie się osoby. Wierzchnie warstwy cebuli muszą być zdarte.

Artykuł z numeru

Śmierć i co dalej? Co wiemy o życiu wiecznym

Czym jest starość? Jak ją Pan przeżywa?

Historia każdego z nas sprowadza się do tego, że rodzimy się w słabości i umieramy w słabości. Nawet w naszych genach jest zapisane, że mamy dojrzewać i niknąć. Gdy dojrzewamy – dojrzewamy do odpowiedzialności, gdy odchodzimy – dojrzewamy do utraty odpowiedzialności. U naszego kresu potrzebujemy pomocy innych.

Przez wiele lat byłem odpowiedzialny za mój dom wspólnotowy w Trosly – musiałem rozwiązywać konflikty, borykać się z trudnościami. Dziś nie mogę pracować jak dawniej. Mam 70 lat, nie ciążą już na mnie w naszym domu żadne obowiązki, poza jednym: że mam ich nie mieć… Służę tylko radą i jest mi z tym bardzo dobrze.

Kiedy ludzie zaczynają myśleć o mnie z troską, czuję, że dzieje się coś nowego. Teraz, kiedy jestem słabszy i inni widzą moją słabość, pełniej doświadczam, czym jest komunia. Bo kiedy dysponujemy siłą, nie wiemy, czym ona jest. Oczywiście władza czy autorytet mogą wyrażać się w sposób uprzejmy i potrafią budować jedność, niemniej prawdziwa komunia wyklucza siłę. Tajemnica słabości polega na tym, że to ona sprawia, iż jesteśmy razem. Fundamentem każdej wspólnoty, każdej rodziny jest wezwanie: „Potrzebuję cię, nie mogę tego zrobić sam”. Czyli słabość jest warunkiem bycia razem.

Jestem dziś na etapie, kiedy nie mam obowiązków, ale mogę mówić. Następnie wkroczę w etap, kiedy nie będę już mógł mówić – wykładać, udzielać wywiadów… Potem przyjdzie czas odchodzenia. Kiedyś powiedziałem, że mam nadzieję, iż moje odchodzenie potrwa dłużej i nie będzie zbyt gwałtowne. Bo jeśli umrę zbyt szybko, to w mojej wspólnocie, w której pozostaję już od 42 lat, szok może być zbyt wielki. Więc powinienem przejść długą, przewlekłą chorobę.

Czyli oddalać się stopniowo… Czy o to się Pan modli?

Tak. Chociaż chodzi nie tyle o przewlekłą chorobę, co raczej o to, żebym za kilka dni nie rozbił się w samolocie relacji Warszawa-Paryż… (śmiech)

Żyje Pan we wspólnocie, wśród przyjaciół. Ale wielu ludzi odczuwa głęboką samotność – nie mają obok siebie żadnej wspólnoty, rodziny, bliskich. Oni najczęściej odczuwają zależność od innych jako upokorzenie.

Kiedy człowiek czuje, że nikt go nie potrzebuje, wtedy pojawia się depresja. A co możemy powiedzieć ludziom w depresji ponad to, że ich rozumiemy? Jeśli coś się nie zdarzy, ktoś nie powie: „Potrzebuję cię, proszę, żebyś się za mnie pomodlił”, niewiele możemy poradzić. Owszem, człowiek w depresji może poczuć, że wciąż potrzebuje go Bóg. Że nie tyle sam ufa Bogu, co raczej Jezus ufa jemu. Potrzebujemy siebie nawzajem: Bóg potrzebuje nas, my potrzebujemy Jego. Ale jak pomóc ludziom samotnym dojść do tego punktu? Nie wiem. Pomocą mogą być ludzie z parafii czy innej wspólnoty, którzy będą odwiedzać osoby chore i w podeszłym wieku, by powiedzieć im: potrzebuje cię. To jest coś fundamentalnego, bo kiedy czujemy, że nikt nas nie potrzebuje, doświadczamy śmierci.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się