fbpx
(fot. Immo Wegmann / Unsplash)
Halina Bortnowska czerwiec 2007

Zwierzenia na tematy szkolne

Szkoła z wychowawczą funkcją twórczą zakłada, że nauczyciel nie jest w niej wyłącznie przekaźnikiem, lecz prawdziwym nadawcą, współautorem komunikatu, współdecydentem.

Artykuł z numeru

Szkoła przymusu czy szkoła dialogu?

Niosę w sobie doświadczenie wydarzeń i odczuć roku 1968. Ten rok – istotnie wyjątkowy, zwrotny – był taki i dla mnie osobiście. Przeżywałam tragedię antysemickiej wznowy w Polsce (znów ten sam nowotwór) i braku odporności na tę truciznę. Widziałam rozpaczliwą słabość otwartego publicznego sprzeciwu wobec tego, co usiłowano rozpętać. Zwłaszcza słabość odpowiedzi Kościoła. Trudno się było dosłuchać pobudki dla sumień.

W tymże roku uczestniczyłam w dwóch wielkich zgromadzeniach ekumenicznych o skali światowej: w Uppsali (Światowa Rada Kościołów), potem w Finlandii (Światowa Chrześcijańska Federacja Studentów). Wróciłam do Krakowa i do swego radioodbiornika w sama porę, by śledzić gaszenie czeskiej próby urzeczywistniania socjalizmu z ludzką twarzą. Gaszenie nadziei blisko spokrewnionej z nadzieją ekumeniczną i z tym, o co chodziło studentom wywracającym cały z góry powzięty, racjonalny, realistyczny, a zarazem nagle nieaktualny porządek swojej konferencji.

Byłam wtedy cały czas obserwatorem, ale z tych pracowicie uczestniczących.

Rok 1968 był pieczęcią na całym moim wcześniejszym doświadczeniu wychowawczym – doświadczeniu instruktorki harcerskiej, potem studentki Instytutu Kultury Chrześcijańskiej (gdzie prowadzono studium metody czynnej i pracy zespołowej) i wreszcie katechetki – instruktorki parafialnej, animatorki religijnego samokształcenia dorosłych (później doszły inne podobne inicjatywy).

Ta notatka ma posłużyć za wstęp, poniekąd biograficzny (co w moim wieku zrozumiałe) wstęp do tego, co chcę przypomnieć dzisiaj, teraz, jako świadectwo w konfrontacji z tzw. trendami. Są przecież trendy nie tylko w kwestii długości spódnic, lecz także w sprawach najważniejszych relacji międzyludzkich.

Wychowanie jest wszystkim

Jestem osobą wychowaną i wychowującą.

Wychowano mnie dawno, może z pięćdziesiąt lat temu. Trudno powiedzieć, kiedy człowiek jest już gotowy, odchowany. Zapewne wtedy, gdy osiąga pewną samodzielność psychiczną, a to następuje stopniowo. Wychowanie ma kontynuację w postaci obróbki przez środowisko (a ta zaczyna się już wtedy, gdy dziecko jeszcze odchowane nie jest).

Jestem osobą wychowującą. Uczestniczę w obróbkach środowiskowych, we wzajemnym kształtowaniu się ludzi. Ale mam też wciąż do czynienia z ludźmi bardzo młodymi. To mi narzuca rolę podobną do rodzicielskiej. Nie jest to sytuacja wyjątkowa. Wszystkim się to trafia, oby często trafiało się tym, co zasadniczo mają taką misję. Na przykład tym, co tworzą i utrzymują w działaniu szkoły, zwłaszcza te finalizujące odchowanie, przede wszystkim gimnazja. Jako osoba wychowana i wychowująca jestem ogniwem tradycji. Przekazuję otrzymane. Ale to obraz za prosty. W tym procesie ja też się zmieniam. Biorę w siebie to nowe, uczestniczę w jego tworzeniu.

Urzeka mnie refren znanej pieśni Dylana: “Te czasy teraz się zmieniają”. Powtarzam to sobie od lat sześćdziesiątych. Nie, wiedziałam to już wcześniej, nim pieśń powstała.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się