fbpx
Halina Bortnowska luty 2008

***

13 grudnia wieczorem, na rogu Alei Niepodległości i Domaniewskiej, minęła mnie kolumna pędzących na sygnale wozów opancerzonych, migających niebieskim światłem. Sam kształt tych antyludzkich łodzi na kołach budzi grozę.

Artykuł z numeru

Sami wśród obcych. Dramat uchodźców

Nie chcę ich oglądać.

Niech młodzi zwolennicy odgrywania na ulicach scen z historii poczekają jeszcze trochę, aż my wszyscy, pamiętający bez tego, poumieramy, aż zostaną po nas może jakieś notatki czy nagrania. I niezrozumiałe pamiątki, coś z epoki, czego nie pozbyliśmy się aż dotąd. Może dlatego, że, jak mój zielony płaszcz-kufajka, zdało taki egzamin, że jeszcze się przyda?

Jeszcze jedna myśl: w Afganistanie takie pojazdy teraz penetrują wąskie uliczki starych miasteczek. Poruszają się niestosownie szybko, bo nie chcą tkwić w osaczeniu. Niebezpiecznie znaleźć się na ich trasie. Mój wskrzeszony lęk, a jeszcze wyraźny wstręt, solidarny z ludźmi gdzieś tam, niedaleko ostrzelanego Nangar Khel.

Pochodzę z rąk Boga

30 grudnia 2007. Sama ze sobą, tylko w obecności oszadziałego lasu, bez książek i bez internetu. Nie przestaję jednak myśleć, szukać odpowiedzi, zdana na to, co pamiętam. To też właściwie samorekolekcje, nie publicystyka.

Pod spodem, na dnie wielu dzisiejszych konfliktów religijnych, czuję obecność dwóch sporów, tylko pozornie zażegnanych – z fundamentalizmem i z modernizmem. Bojąc się interpretacji (błędnie kojarzonej z modernizmem), ze strachu przed relatywizmem – w rezultacie jesteśmy bezbronni wobec fundamentalizmu. Myślę, że w istocie bezbronni wobec rzeczywistości, wobec pytań, które ludzkość teraz przerabia.

To przerabianie nie powinno się odbywać bez kontaktu z myślą chrześcijańską. Ale ona musi być do tego zdolna. Zarażenie fundamentalizmem odbiera jej możliwość wejścia w zwarcie.

Pamiętam czas jednej z konfrontacji teologii biblijnej z myśleniem naukowym. Chodzi o obowiązujący w biologii paradygmat ewolucji. Paradygmat to wielkie założenie, przenikające i organizujące całość myślenia. A więc coś o wiele istotniejszego niż konkretne, zmieniające postać hipotezy – bez których można się obyć, jeśliby zostały obalone, wymienione na inną wizję.

W konfrontacji z paradygmatem ewolucji, w myśli religijnej pojawił się tak zwany konkordyzm. Biblijny opis stworzenia świata miał odzwierciedlać to, co o ewolucji mówi paleontologia. Sztuczność tej naciąganej interpretacji była uderzająca. „Konkordyzm” wkrótce został zarzucony, a wraz z nim, w tej przynajmniej kwestii, pokonana pokusa fundamentalizmu. Czytając poemat biblijny o Stworzeniu, obcujemy z prawdą o Stwórcy, który widzi, że to, co stworzył, jest dobre. Opis świadczy też o szczególnym miejscu człowieka wśród Stworzenia, o przedziwnym partnerstwie wspólnego człowieczeństwa mężczyzny i kobiety z Tym, kto ich stworzył i obdarzył.

Odrzucenie „konkordyzmu” oznaczało uznanie bezpłodności mieszania filozofii religijnej z danymi nauki. Wynikiem takiego mieszania są kalekie twory myślowe, kiczowate jak naciągana zgodność między opisem biblijnym a odkryciami paleontologicznymi. Uparcie podejrzewam, że w myśleniu religijnym o pochodzeniu człowieka kryje się jakiś wątpliwy „konkordyzm”. Myślę tu o pochodzeniu konkretnego człowieka, na przykład moim.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się