Jeszcze nie tak dawno malarstwo pełniło funkcję najważniejszej ze sztuk. Pamięć tego stanu przetrwała i także dzisiaj niektórzy znawcy przyznają tej dyscyplinie wiodącą rolę. Przekonanie to nie odpowiada stanowi faktycznemu. Już lata temu malarstwo zostało zdetronizowane przez fotografię czy instalacje oraz – zasadniczo – taką sztukę, która obywa się bez podziałów na poszczególne dyscypliny. Jej wzrost znaczenia zbiegł się z przeobrażeniami świata wkraczającego w rewolucję przemysłową. Był to w gruncie rzeczy ostatni ze szczytowych momentów długiego procesu emancypacji malarstwa europejskiego, mającego początkiw późnym średniowieczu i wczesnym renesansie.
Przez cały XIX w., aż po połowę wieku następnego, malarstwo zyskiwało na znaczeniu wraz z rodzącą się nowoczesnością, kiełkującym społeczeństwem masowym i wzrastającą produkcją przemysłową.
Malarstwo odzwierciedlało w sposób najbardziej spektakularny i przekonujący zmianę: przejście od kultury powolnej, głębokiej, opartej na skupieniu oraz introwersji do kultury pośpiesznej, powierzchownej, ekstrawertycznej i wzrokowej. Wraz z nową epoką uległo ono zdesakralizowaniu i „rozhermetyzowaniu”, a „malarze życia nowoczesnego”, by przywołać tytuł eseju Baudelaire’a, tworzyli dzieła będące pochwałą sztuczności, jaką daje cywilizacja, trywialności i przygodności ówczesnego świata.
Szybko jednak malarstwu została odebrana pałeczka lidera kulturowych przemian. W porewolucyjnej Rosji, w latach 20. XX w., przedstawiciele Proletkultu wystąpili przeciwko uduchowionej sztuce czystej, suprematystycznemu malarstwu Kazimierza Malewicza, w imię produktywizmu, który miałby moc kształtowania nowego człowieka. Kreacja człowieka na miarę czasów – oto program, który przetrwał w sztuce do dzisiaj. Pisze o tym Boris Groys, zajmując się np. zjawiskiem „self-dizajnu”, czyli projektowania przez ludzi samych siebie. Dzisiaj żyjemy w epoce ekspansji dizajnu, planuje się właściwie wszystko – od miast, poprzez domy, ich wyposażenie, ubiory, aż po samego człowieka (wraz z wnętrzem) i jego potrzeby.
Odwrót od malarstwa, który dał znać o sobie w Rosji, postępował w ciągu XX w. Istnieje jednak zjawisko przeciwne. Ten rodzaj sztuki wykazuje ogromną siłę przetrwania. Wciąż działają malarze i organizuje się wystawy z obrazami w roli głównej.
*
W Polsce przemiany malarstwa nie wiązały się w sposób prosty z przemianami cywilizacyjnymi wiodącymi ku nowoczesności. Sztuka malowania kształtowała się w XIX w. pod wpływem postszlacheckiego etosu inteligencji. Była konserwatywna w formie, inteligencka w treści. Orientowała się na polskość i historię. Rys konserwatyzmu jest w malarstwie stale wyczuwalny.
Jeśli zaś idzie o społeczny odbiór tej sztuki, to niektórzy jej przedstawiciele zażywali sławy, jak w XIX w. wybrani monachijczycy: Józef Brandt czy ród Kossaków, lecz o wiele rzadziej darzono ich szacunkiem. Zaznał jej nasz czwarty wieszcz Stanisław Wyspiański, chociaż trudno mówić, by społeczeństwo osłodziło mu trudy pracy owocujące gorzkimi rozpoznaniami istoty polskości. Doświadczył jej także Jan Matejko, niepodzielnie panujący nad polską wyobraźnią historyczną. Jednak społeczny prestiż wynikający z bycia malarzem to przypadek specjalny, wyjątek raczej niż reguła. Z nowszych czasów wymienić można Tadeusza Kantora czy Jerzego Nowosielskiego, którzy zdobyli uznanie i rozpoznawalność w świecie polskiej kultury, lecz i tak w gruncie rzeczy znani byli tylko wtajemniczonym. Podobnie działo się ze zmarłym w 1957 r., w wieku 30 lat, Andrzejem Wróblewskim, którego w okresie polskiej transformacji wysiłkiem kilku instytucji udało się włączyć w poczet mistrzów naszej nowoczesności. Pomimo wpisania kilkunastu malarzy w poczet twórców kultury narodowej ich profesja nie cieszyła się i nadal nie cieszy społeczną estymą, porównywalną ze statusem niektórych reżyserów czy pisarzy lub poetów. Nie mamy wśród malarzy mistrza na miarę Andrzeja Wajdy, Zbigniewa Herberta, Czesława Miłosza czy choćby Andrzeja Stasiuka.