25 września 2016 r.
„Coraz bliżej” samo z siebie nie otwiera nas na to, ku czemu idziemy, czyli na wieczność. Całe nasze doświadczenie coraz późniejszego wieku to „zdążanie ku”, czyli dźwiganie razem z latami coraz dłuższego czasu, jedynego wymiaru, którym możemy rozporządzać. Tym dotkliwiej przeżywamy ciągle na nowo pytanie, od którego nie można się uchylić. Pytanie o wieczność właśnie. Jest to także pytanie o Jezusa Chrystusa historycznego – tego, który w dokładnych datach kalendarzowych chodził wśród współczesnych sobie, miał głos, postać i wyraz twarzy, pozostał po Nim zapis Jego zachowań i słów. To, co w nich było dla Jego współczesnych zrozumiałe, i to, co daleko wykraczało poza możliwość dającą się pojąć, poza wszystkim innym ma także rangę dokumentu dziejowego. Świadectwo kultury, a w niej przede wszystkim świadectwo wizualne, to stałe przebijanie się wiary odczytującej tajemnicę Jezusa z Nazaretu, któremu apostołowie powiedzieli kiedyś: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. To wtedy wiedza biblijna podejmuje głęboką refleksję nad rozpięciem między dokumentem, a więc świadectwem niewzruszonym, a świadectwem apostolskim zawartym w słowach spisanych co najmniej kilkadziesiąt lat później przez pełniących misję najwyższej rangi autorów ewangelii i zaczyna się wielka sprawa porównywania zapisów, sięgania do oryginału, odpowiedzenia także na pytanie: dlaczego nie wszystkie słowa Jezusa Chrystusa Syna Maryi brzmią tak samo u wszystkich czterech ewangelistów? Dlaczego jeden z nich, ten właśnie najbardziej umiłowany, zamykając swoją relację, stwierdza: gdyby spisać wszystko, co powiedział i zrobił, świat nie pomieściłby ksiąg, które by to zawierały? Wtedy wyjątkowego znaczenia nabiera kwestia przekładów, sięgania do oryginału, dyskusji nad różnicą w tłumaczeniach dawnych i nowszych albo bardziej precyzyjnych. Nie ma sprawy ważniejszej dla wierzących w Syna Bożego i Jego Kościół. Dla nas wszystkich przyjmujących perspektywę wieczności, czyli tego wymiaru, o którym nie mamy pojęcia, poza niewzruszoną prawdą, że jest zupełnie inny niż wymiar, w którym upływa nasze życie.
Szczególnym darem staje się w tej mierze to krótkie stwierdzenie ks. bpa Rysia, że Ojcze nasz jest jedyną modlitwą podarowaną nam przez samego Syna Bożego, a więc ze środka wieczności, a przeznaczoną, by nią mówić do Boga. To nie my wspólnota, nie my Kościół jak w całej liturgii i starotestamentowych natchnionych przekazach, to On sam i Jego wymiar – wieczność. A wraz z tym przypomnieniem jest przebłysk i odczucie wymiaru nieprawdopodobnej radości przychodzącej do nas stamtąd wciąż na nowo.
27 września 2016 r.
Doświadczenie choroby i szpitala może być przypomnieniem wszystkich takich prawd. To już aż nadto. Ale może się okazać, że dotknęło ono samego poczucia bezpieczeństwa. To wtedy gdy było ono oczywistością czasu doświadczenia w dotychczasowej ciągłości i nagle się okazuje, że leży ono w nas samych i od nas samych jest zależne, że jest utratą równowagi we wszystkich dotychczasowych doświadczeniach, a to dlatego tylko że ta równowaga może się całkowicie zagubić jedną drobną zmianą w którejś przestrzeni mózgu. Żadna perswazja i żadne ćwiczenie kondycji nie dają gwarancji jej przywrócenia. Jest, jak mówi lekarz fachowiec, czymś dotąd zupełnie nieznanym, i to może być otwarcie na wiedzę o sobie i na pytanie, które odtąd staje w każdej minucie życia, a jak długo to będzie, nie nam jest rozstrzygać.