fbpx
Józefa Hennelowa październik 2018

Coraz bliżej albo coraz mniej

Przez te lata na jej prostotę, ofiarność i piękno, trudne do pojęcia, a tym bardziej naśladowania, patrzyliśmy wszyscy, bliżsi i dalsi, z poruszającym nas podziwem.

Artykuł z numeru

Uniwersytet to my!

Uniwersytet to my!

28 sierpnia 2018 r.

To mogłaby być zwyczajna, wymyślona bajka, ale nie jest.

Dawno temu była tu droga nad rzeczką. Miejską rzeczułką, nad którą pochylały się drzewa. Spacerowało się nią, prowadząc dziecięce wózki lub dzieci za rękę. Jeden z małych chłopców po powrocie z przechadzki raportował matce o koledze: „Wiesz, on wpadł do wody, ale trochę wystawał”. Jego mama opłukiwała go potem z liści i błota w łazience za pomocą polewaczki. Ale to nie o nim będzie mowa.

Później dzieci dorosły, a ścieżkę nad rzeczką zastąpił zadrzewiony spacerniak dalej łączący nasze bloki. Ale wspominam nie samą ścieżkę i nie samą wodę pod drzewami. To do spotkania najważniejszego ze wszystkich chce się powracać tak często. Jest to spotykanie się z uśmiechem. Matka chłopca, który wtedy tak optymistycznie raportował swój spacer, jest dużo młodsza ode mnie. Jej i moje dzieci miały ojców w podobnym wieku. Dar spotykania przypadł nam zrządzeniem Opatrzności. Po śmierci jednego z naszych mężów, po osiągnięciu przez nasze dzieci dojrzałości różnice mogły rosnąć, a nie maleć. Zdawało się, że to, co przede wszystkim uderzy, to będzie los. W tym przypadku nie samotność, ale inne trudne doświadczenie. Dziewięć lat – właśnie równe dziewięć lat – opiekowania się przez nią osobą najbliższą, jeszcze starszą i jeszcze bardziej samotną, a do tego całkowicie bezradną.

Przez te lata na jej prostotę, ofiarność i piękno, trudne do pojęcia, a tym bardziej naśladowania, patrzyliśmy wszyscy, bliżsi i dalsi, z poruszającym nas podziwem. Odnalazłam w tym samym miejscu tę samą drobną – drobną pozornie – sprawę, która okazała się darem. To właśnie był uśmiech. Przekaz jakiejś wewnętrznej pogody i nawet radości. Odnajduję je do teraz i nic się nie zmienia. Dookoła niej jest świat tych samych ścian, bo dalej mieszka tam gdzie wtedy. W jednej części mieszkania spełniały się dziewięcioletnia troska i pomoc. W drugiej przestrzeni – gdzie przychodzili goście – każdy szczegół świadczy o budowaniu czegoś znaczącego, co może pomóc ten świat zrozumieć lepiej i wesprzeć go czymś, co można mu przynieść. Tu się coś tworzy, na coś odpowiada, coś pokazuje. Na przykład cudzą myśl, którą warto unieść i przypominać. Gdy jest się tu goszczonym, zawsze otrzymuje się uśmiech. Ale można także wyjść z własnego mieszkania i na ścieżce między naszymi blokami spotkać się w na pozór zupełnie zmienionym otoczeniu z tym samym uśmiechem, znakiem radości i niewytłumaczalnego piękna. Nie rozmawiamy wtedy o żadnych nowinach i nieważne, co aż trudno pojąć, stają się choroby i nowe doświadczenia. Bo to jest po prostu dar.

Lata mijają, to jedno wiem coraz lepiej: „coraz bliżej” to nie to samo co jakiekolwiek „dlatego że…”. Nie ma żadnego „dlatego”. Na tej drodze, nad wodą czy nie. Na tej drodze spotkania zostaje uśmiech jako dar, o dziwo, dar dla mnie. Jakiś przekaz radości czekającej na każdego z nas, na innym odcinku drogi najważniejszej z ważnych.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się