Aby obniżyć koszty i jednocześnie korzystnie wpłynąć na środowisko, zmniejszając ilość pojazdów na drogach, zaproponowano, żeby przejazdy odbywały się na ustalonych wcześniej trasach – kierowca zbierałby w ten sposób kolejnych pasażerów z określonych punktów w mieście. Dziennikarze komentujący rynek start-upowy w Kalifornii szybko zwrócili uwagę, że ta przełomowa idea biznesowa niemal bliźniaczo przypomina sposób funkcjonowania transportu miejskiego, którego historia sięga 1888 r. I zapewne byłby to jedynie niegroźny dowcip w przepastnym wirtualnym archiwum, gdyby nie fakt, że serwisy operujące w paradygmacie tzw. ekonomii współdzielenia całkiem realnie przenicowują dotychczasowe sposoby transportu, wypierając m.in. tradycyjną komunikację publiczną, z której korzystają często mniej zamożni mieszkańcy.
Paradoksom innowacyjności z Doliny Krzemowej i mitom współczesnych herosów – młodych technoprzedsiębiorców – przygląda się Corey Pein w książce Nowy Dziki Zachód. Zwycięzcy i przegrani Doliny Krzemowej wydanej nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego w serii Mundus poświęconej literaturze faktu. Pein jest amerykańskim dziennikarzem, który po kilku latach doświadczenia w pisaniu reportaży śledczych, publikowanych głównie dla lewicujących magazynów i portali, postanowił na własnej skórze przekonać się, jak wygląda Dolina Krzemowa.
W 2015 r. z niewielkim budżetem i ironicznym spojrzeniem na środowisko przeprowadził się do San Francisco, mekki nowych technologii. Książka jest zapisem jego peregrynacji po osobliwych zaułkach miasta w poszukiwaniu najtańszego lokum noclegowego, inwestorów i nieudanych prób zakładania kolejnych start-upów. Literacko Nowy Dziki Zachód przypomina reportaż w typie gonzo, programowo unikający neutralnego i suchego trybu opisu na rzecz wyłuskania subiektywnego języka opowiadania: „Nadszedł mój czas. Byłem gotów rzucić widownię na kolana. (…) Miałem nadzieję, że tutaj, przed tą widownią, banalny cynizm mojego pomysłu zamaskuje jego bardziej wywrotowe aspekty. Pragnąłem, żeby mój start-up, który ostatecznie miał doprowadzić do tego, że korporacje zaczną zjadać własny ogon, robił wrażenie całkiem zwyczajnego i potencjalnie dochodowego. Przerwałem, żeby nabrać powietrza, a przy okazji wywołać dreszczyk oczekiwania. Włożyłem telefon do kieszeni. Nie potrzebowałem notatek. Wiedziałem, że kiedy otworzę się przed widownią, słowa przyjdą same” (s. 152).
Dolina Krzemowa wydaje się wręcz stworzona do tego typu narracji, przywołuje bowiem skojarzenia z amerykańską gorączką złota przełomu XIX i XX w., kiedy na tytułowy Dziki Zachód przybywały tysiące awanturników i wykolejeńców złaknionych szybkiej fortuny. Jak pokazuje dziennikarz – obok genialnych naukowców, programistów i projektantów wizjonerów – Dolina Krzemowa pełna jest ekscentrycznych indywiduów i hochsztaplerów pragnących zarobić na napompowanej do granic możliwości start-upowej bańce.