Z praktycznego punktu widzenia redaktor jest osobą potrafiącą wskazać w tekście elementy niefunkcjonalne, czyli takie, jakie trafiły do niego na skutek niedostatków warsztatowych autora, jego złych nawyków czy roztargnienia albo są wynikiem czegoś, co moglibyśmy nazwać mechaniką czy też fizjologią pisania, cechującą się zwykle wytwarzaniem pewnego nadmiaru słów. Osoba taka jednak musi umieć wskazać w tekście ewidentne braki, a zatem elementy, które autor co prawda stworzył, ale które z jakiegoś powodu pozostały w jego głowie, a dla logiki wywodu czy kompozycji tekstu są istotne. Jednemu i drugiemu redaktor musi umieć jeszcze zaradzić. Najlepiej rękami samego autora, na drodze negocjacji i łagodnej perswazji, przez wskazanie autorowi owych nadwyżek i braków, przekonanie go, że faktycznie są usterkami, i podpowiedzenie stosownego rozwiązania.
W końcu redaktor to ktoś, kto potrafi odczytać właściwą funkcję poszczególnych elementów tekstu, które w nim są i powinny w nim pozostać, ale które z jakiegoś powodu nie wypadają przekonująco. I w tym przypadku zadaniem redaktora jest otwarcie autorowi oczu na niedoskonałości i zaproponowanie trafnego rozwiązania.
Najtrudniejsze jest znalezienie w tekście optymalnego miejsca styku tego, co konwencjonalne, i tego, co jednostkowe czy osobnicze, zwłaszcza jeśli ta indywidualność nie jest jeszcze w pełni wyrobiona i mocna. Zbytnia pryncypialność redaktora może zatrzeć w tekście autorską sygnaturę, co w przypadku subtelniejszych gatunków literackich oznacza zawsze poważną szkodę. Z kolei przesadna pobłażliwość wobec ekstrawagancji czy słabości poskutkuje brakiem dyscypliny i wyrazistości tekstu. W jednym i drugim przypadku zarówno czytelnik, jak i sam autor – ten drugi zwykle po czasie – będą mieli do redaktora słuszne pretensje, a on sam zostanie z poczuciem, że nie sprostał zadaniu, a może nawet przyniósł więcej szkody niż pożytku.
W tym balansowaniu między konwencją a autorskością, między prawem a życiem może się redaktorowi przytrafić prorocza intuicja i w elemencie wyglądającym na zwykłą słabość czy aberrację dostrzeże element nowego porządku, zaczątek nowego języka czy choćby stylu artystycznego. Jeśli wystarczy mu wtedy wyobraźni, odwagi i determinacji i będzie potrafił roztoczyć nad tym elementem redaktorską opiekę, na tyle skuteczną, by ten nie przepadł w oczach samego autora, a potem czytelników, spotka go największa nagroda, jaką redaktor może w swym życiu zawodowym otrzymać: współudział w narodzinach nowej jakości w literaturze.
Pracę nad tekstem zaczynam od lektury całości i wynotowania sugestii strukturalnych i kompozycyjnych. Nie ma sensu pracować nad poszczególnymi wątkami, akapitami czy zdaniami, kiedy brakuje pewności, czy te wątki, akapity albo zdania w ostatecznym rozrachunku w tekście pozostaną – to po pierwsze. Po drugie – jeśli nawet pozostaną, to by je dobrze zredagować, trzeba wiedzieć, jakie naprawdę jest to, na co się składają. A zatem zaczynam zwykle od kwestii najogólniejszych, z pewnego oddalenia, by stopniowo przybliżać się do tekstu i szczegółowo analizować jego kolejne aspekty. Skracanie tej drogi rzadko wychodzi na dobre, choć mogę sobie wyobrazić sytuację, w której klucz do całości tkwi w jakimś niuansie stylistycznym i szybkie odnalezienie tego klucza pozwala uniknąć błądzenia w labiryncie tekstu i narażania się na utratę czasu i zaufania autora.