Nie wiem, czy stanowisko profesora popularyzacji nauki funkcjonuje jeszcze na jakimkolwiek innym uniwersytecie, ale jeśli nie, to dobrze się stało, że piastował je właśnie Dawkins. Czytelnicy na całym świecie – m.in. dzięki takim popularnonaukowym perełkom, jak Samolubny gen, Fenotyp rozszerzony, Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa, Rzeka genów, Ślepy Zegarmistrz – mogli przekonać się o jego niezwykłym talencie: umiejętności wyjaśniania skomplikowanych zagadnień biologii ewolucyjnej (dziedziny, która nie może obejść się bez równań matematycznych) wyjątkowo prostymi metaforami i opisywania złożonych zachowań zwierząt piękną, literacką prozą.
Dawkins jest tak wybornym popularyzatorem, że czytając jego książki, można było zapomnieć, że ma się do czynienia nie z zawodowym pisarzem, ale przede wszystkim powszechnie cenionym uczonym: eksperymentującym zoologiem i biologiem teoretycznym. Na szczęście sam postanowił o tym przypomnieć: z okazji własnych 70. urodzin – a także 35. rocznicy pierwszego wydania Samolubnego genu – zaczął pisać autobiografię. Jej pierwsza część – zdająca relację z połowy życia – ukazała się w Anglii w 2013 r., ostatnio zaś w Polsce pt. Apetyt na cuda. Przepis na uczonego.
Autobiografia Dawkinsa jest opowieścią o wielu osobach, ale jednym człowieku: autor co chwilę wraca do myśli, która zapewne od czasu do czasu nachodzi każdego: jakim cudem obecny ja jestem tym samym człowiekiem co ja leniwy nastolatek czy ja naiwne dziecko? W jego przypadku te refleksje rzeczywiście wydają się uzasadnione. Co nieśmiały, jąkający się nastolatek (wolał mówić nauczycielom, że w teście zdobył 8 punktów, a nie 10, bo jąkał się, mówiąc „ten”) może mieć wspólnego z naukowcem celebrytą, na którego wykłady przychodzą tysiące słuchaczy? Albo jak na współczesną twarz ruchów racjonalistycznych i antyreligijnych mógł wyrosnąć cztero- czy pięciolatek, który wierzył, że jego kolega może stać się niewidzialny, albo niewiele starszy chłopiec, który modlił się, by nauczycielka w szkole z internatem cudownie zmieniła się w jego matkę? Ktoś o psychoanalitycznych skłonnościach mógłby postawić prostą diagnozę przemiany: zażenowanie wspomnieniami własnej dziecięcej naiwności mogło wywołać u dorosłego Dawkinsa odruch sceptyczny. Sam jednak swoje odwrócenie od religii opisuje nieco inaczej – w wieku 17 lat przestał wierzyć, że świat został zaprojektowany, gdyż zrozumiał teorię ewolucji (ten sam argument podaje do dzisiaj – Darwin wyjaśnił, że organizmy tylko wydają się celowo zaprojektowane). Zresztą możliwe, że sceptycyzm i racjonalizm były mu pisane od dziecka: rzekomo miał niespełna dwa lata, gdy zdemaskował Świętego Mikołaja przebierańca.
W biografii Dawkinsa uderza, że nie był wyjątkowym dzieckiem: nie tylko nie słynął choćby z umiejętności naprawiania radia jak Richard Feynman – on nawet nie za bardzo interesował się zwierzętami! Owszem, jego rodzice mieli świetne wykształcenie biologiczne, potrafili podać nazwy każdej rośliny i zwierzęcia, jakie spotkali w Afryce, w której spędził dzieciństwo, ale u małego Richarda przełożyło się to tylko na zbieranie motyli. Poza tym lubił czytać książki i myśleć o kosmosie.