W najnowszym opowiadaniu pisze:
„Najpierw straciłam wzrok.
Ostre zapalenie, powiedziała moja okulistka. Przez jakiś czas musi pani nosić szczelne opatrunki. Potem wszystko będzie dobrze, zapewniła mnie.
Nigdy nie lubiłam wizyt u okulisty. Co pół roku, z przerażającą regularnością, czytałam o rząd mniej. Na początku znaczków – serduszek, drzewek, domków, które dla mnie miały tylko kolor, nie kształty – potem liter i cyfr, dla utrudnienia przemieszanych ze sobą w bezsensowne ciągi bez słów i prawdziwych liczb. Tkanka pisma sprowadzona do przygnębiającej formy czegoś spoza języka.
Co pół roku dostawałam nową receptę na okulary, co pół roku kupowaliśmy o ćwierć milimetra grubsze szkła.
Wada leci, bo dziewczyna dojrzewa, mówiła lekarka. Urośnie, to stanie.
W tamtym czasie często śniło mi się, że chociaż zakładam okulary, dalej nie widzę. Wszystko zamieniało się w rozmazane plamy, ale we śnie ten słabnący zmysł wzroku był inny niż na jawie – przypominał lęk wysokości. Nie mogłam się poruszyć, opadałam na kolana i czołgałam się na czworakach przyciśnięta do ziemi, póki w końcu się nie zbudziłam.”