Jeśli chodzi o czasopisma literackie i artystyczne, raczej trudno spodziewać się wzrostu ich udziału w rynku czasopism w ogóle. Oczywiście rynek ten się rozwija, choć z kłopotami, jednak jest to rozwój ilościowy, a nie jakościowy – pojawiają się liczne czasopisma plotkarskie, grające na sentymentach PRL-owskich czy pop-historyczne. Natomiast taki miesięcznik jak „Twórczość” adresowany jest do wąskiej, można powiedzieć: wyspecjalizowanej, grupy czytelników i jako taki nie ma najmniejszych szans na skuteczne konkurowanie na rynku z magazynami zajmującymi się popularniejszymi zjawiskami niż literatura artystyczna.
Uważamy, że nasza rola polega na rozpoznawaniu polskiej literatury artystycznej, opisywaniu jej w miarę możliwości i ochronie przed zalewem przez tsunami literatury popularnej, którą przede wszystkim zainteresowani są wydawcy (wiadomo: ze względów finansowych). Mówiąc górnolotnie, rola takich czasopism jak nasze to rola strażnika wartości w sytuacji, gdy tzw. literatura gatunkowa nie jest przez większość dziennikarzy zajmujących się pisaniem notek o książkach do prasy popularnej odróżniana od literatury.
Z bólem trzeba przyznać, że w tym starciu mamy niewielkie szanse, bo większość piszących o kulturze uważa np. Stephena Kinga za wybitnego pisarza i kieruje się w swoich ocenach odruchami, a nie przemyśleniami. Na to oczywiście nakładają się kryteria wartościowania wyrastające z politycznych podziałów, co zdecydowanie szkodzi bezstronności ocen zjawisk artystycznych. Ale to inna sprawa. Nam chodzi o literaturę, o sztukę po prostu dobrą, a najlepiej wybitną, którą traktujemy „ponad podziałami”. Jakimikolwiek. Taką chcemy prezentować na naszych łamach.
To, rzecz jasna, jest sporym wyzwaniem nie tylko dla naszej redakcji, ale dla całego segmentu takich czasopism jak nasze. Stanowimy niszę rynkową i jesteśmy o wiele mnie efektowni niż np. opera, która jest niszą rynku muzycznego. To, że nisza, to nic złego, ale powinna być dostrzegana przez inne czasopisma i od czasu do czasu powinny one pokazywać, co się w niej dzieje. Bo ta czasopiśmiennicza nisza to coś w rodzaju laboratorium całej kultury, w jakiej testowane czy badane są nowe zjawiska, bez których sztuka popularna nie będzie się prawidłowo rozwijać. Musi bowiem istnieć jakiś system promieniowania sztuki „wysokiej” na popularną, i to nie jest żadne odkrycie – w większości państw czasopisma artystyczne nie są liderami rynku, lecz są środowiskiem opiniotwórczym. U nas jednak nie widać, by ten prosty mechanizm był rozumiany, nie istnieje w jakiejkolwiek żywszej formie przepływ opinii, popularyzacja sztuki „wysokiej”. Rządzą prawa rynku, kryteria wytwarzane przez koterie i jakieś trudne do wytłumaczenia kolesiostwo czy proste lenistwo, a nie kryteria wartościowania artystycznego. W efekcie dochodzi do takich ekscesów, że najwybitniejszy (według naszej oceny) debiut prozatorski 2016 r. nie został dostrzeżony przez czasopisma, a nawet przez jury specjalnej nagrody dla najlepszego debiutu danego roku. Cóż możemy w takiej sytuacji?