Czy uczeni powinni służyć prawdzie nawet kosztem harmonii społecznej? Czy powinno się demaskować fikcję, nawet jeśli ta podtrzymuje ład społeczny? Kiedy pisałem swoją najnowszą książkę, 21 lekcji na XXI wiek, z dylematem tym musiałem zmierzyć się w kontekście liberalizmu.
Z jednej strony uważam, że narracja liberalna jest błędna i nie mówi prawdy o ludzkości oraz że aby przetrwać i radzić sobie w XXI w., musimy wykroczyć poza nią. Z drugiej strony w chwili obecnej narracja liberalna wciąż ma fundamentalne znaczenie dla funkcjonowania porządku światowego. Co więcej, liberalizm jest dziś atakowany przez religijnych i nacjonalistycznych fanatyków, wierzących w nostalgiczne fantazje, które są daleko bardziej niebezpieczne i szkodliwe.
Czy powinienem mówić, co myślę, ryzykując, że moje słowa mogą być wyjmowane z kontekstu i wykorzystywane przez demagogów i autokratów do jeszcze ostrzejszego atakowania ładu liberalnego? A może powinienem cenzurować samego siebie? Rządy nieliberalne mają to do siebie, że za ich sprawą korzystanie z wolności słowa jest coraz trudniejsze nawet poza granicami ich państw. Z powodu rozpowszechniania się takich rządów krytyczny namysł nad przyszłością naszego gatunku staje się coraz bardziej niebezpieczny.
Ostatecznie wybrałem swobodę dyskusji kosztem autocenzury, kierując się wiarą zarówno w siłę demokracji liberalnej, jak i konieczność jej przemodelowania. Liberalizm ma tę wielką przewagę nad innymi ideologiami, że jest elastyczny i niedogmatyczny. Lepiej niż wszystkie inne porządki społeczne znosi krytykę. Na dobrą sprawę jest jedynym porządkiem społecznym, który pozwala ludziom kwestionować nawet własne fundamenty. Liberalizm przetrwał już trzy potężne kryzysy: I wojnę światową, zagrożenie faszystowskie lat 30. i zagrożenie komunistyczne w okresie od lat 50. do 70. Jeśli uważacie, że dziś liberalizm jest w tarapatach, to przypomnijcie sobie, jak dalece gorzej miały się sprawy w 1918, 1938 czy 1968 r.
W 1968 r. wydawało się, że demokracje liberalne są gatunkiem zagrożonym i nawet na własnym podwórku przeżywały wstrząsy w postaci zamieszek, zabójstw, ataków terrorystycznych i zaciekłych batalii ideologicznych. Jeśli zdarzyło się wam być świadkami rozruchów w Waszyngtonie nazajutrz po zamordowaniu Martina Luthera Kinga czy też w Paryżu w maju 1968 r. albo na konwencji Partii Demokratycznej w sierpniu tegoż roku w Chicago, to mieliście wszelkie powody, by sądzić, że koniec jest rychły. Gdy Waszyngton, Paryż i Chicago pogrążały się w chaosie, w Moskwie i Leningradzie panował spokój i odnosiło się wrażenie, że system sowiecki będzie trwał wiecznie. Tymczasem 20 lat później rozpadł się właśnie system sowiecki. Konflikty lat 60. wzmocniły demokrację liberalną, podczas gdy duszny klimat bloku sowieckiego zapowiadał jego upadek.
Spadek po chrześcijańskiej teologii
Mamy więc nadzieję, że liberalizm znów okaże się zdolny do wymyślenia się na nowo. Niemniej największym wyzwaniem, przed jakim dziś stoimy, nie jest ani faszyzm, ani komunizm, ani nawet mnożący się wszędzie jak grzyby po deszczu demagodzy i autokraci. Tym razem największe wyzwanie nadchodzi z laboratoriów.