fbpx

Dekada trzecia (1966–1976): Dialog „niepokornych”

Miesięcznik redagowany przez Hannę Malewską nie raz zaskakiwał czytelników szerokością spojrzenia. Redaktor naczelnej nie chodziło o pismo li tylko erudycyjne, akademickie. Bliskie jej było natomiast pragnienie Norwida: żeby istniało w Polsce czasopismo pokazujące codzienność z perspektywy wieczności. Tak właśnie redagowała „Znak”.

Mijały kolejne „polskie miesiące”: Marzec, Grudzień, Czerwiec… „Znak”, ostro kontrolowany przez cenzurę, nie miał najmniejszych możliwości wspomnienia wydarzeń z roku 1968, 1970 czy 1976 – a co dopiero ich komentowania. Poza jednym chyba tylko wyjątkiem: przeszło rok po Marcu w lekko żartobliwej, pisanej gwarą rubryce Listy gazdów jednemu z autorów, podpisującemu się „Wawrzek” (pod tym imieniem krył się ks. Józef Tischner), udało się napomknąć o studentce pobitej „w mieście” przez „nieznanych sprawców”.

„…óna mi cosi gadać zacyna, ale niewyraźnie, bo wyraźnie ni mogła, ze u nik była bitka, jakiej świat nie widzioł. Rozchodziyło się im o jakiegosi dziada (…) Z dziadym dziadowsko polityka i do dziadostwa wiedzie. (…) Jesce kie był nie jedyn, ba więcej*.”

I dalej:

„Władek, niby Magdy brat, siedzi w hereście (…) Ale na Władka złości ni mo nikto, bo kozdyn wiy, ze pokoju chcioł, ino mu się nie udało. E, idze Jędruś, kie świat telo opacny. Bo ci, co pokoju i żeby było dobrze fcóm, w hereście siedzóm… 1 Jak wiadomo, bezpośrednim powodem wydarzeń marcowych było zdjęcie ze sceny Teatru Narodowego w Warszawie Dziadów Mickiewicza.”

Ten „wyczyn” Tischnera zasługuje na odnotowanie w historii polskiej prasy. Niemniej, warto zauważyć, iż celem „Znaku” (również ze względu na miesięczny cykl wydawania pisma i znaczne opóźnienie) nie było – nie mogło być! – komentowanie bieżących wydarzeń, lecz budowanie „wewnętrznego człowieka”, prowadzenie czytelnika ku duchowej wolności. A jeśli coś dało się jednak skomentować (cenzura „puściła”) – to inaczej, głębiej. Na przykład w czasie obchodów tysiąclecia chrztu Polski (1966) – kiedy Władysław Gomułka mówił o biskupach, że usiłują „jubileusz dziejów narodu i państwa zastąpić jubileuszem działalności Kościoła katolickiego w Polsce” – w miesięczniku ukazał się poemat sygnowany literkami A.J. (Andrzej Jawień, czyli Karol Wojtyła) Wigilia Wielkanocna 1966 („…tysiąc lat jest jak jedna Noc: Noc czuwania przy Twoim grobie”). W 25. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego (lipiec- -sierpień 1969; w tym czasie hucznie świętowano 25-lecie PRL) zamieszczono zdjęcie pomnika Nike i fragment powieści Antoniego Gołubiewa Bolesław Chrobry:

„Ziemio miła… Od wieków patrzę w twe oczy – i widzę w nich odblask pożogi. Widzę przerażenie i wstręt, strugi krwi i błysk spadającego żelaza. Nauczyłaś mnie miłości i buntu, gdy spotkałem cię niespodzianie w sierpniowy ciepły dzień – i nigdy nie pogodzę się z przerażeniem w twych oczach. (…) tego tylko pragnę: byś mogła lecieć jak ptak. Żeby mniej było krzywdy i łez, a jęk nie płynął chmurą nad dymami rujnowanych miast. Żeby nie ogarniała cię trwoga na widok spotkanego człowieka i żeby słowo brat nie było naigrawającą się drwiną. By wolno nam było iść miedzą i źdźbło brudu nie mąciło nam wzroku.”

Z kolei 30-lecie wybuchu wojny (wrzesień 1969) uczczono „numerem niemieckim” (m.in. teksty: Anny Morawskiej „Inne Niemcy” w Trzeciej Rzeszy i Guentera Saerchena Problemy sąsiedztwa).

Miesięcznik redagowany przez Hannę Malewską nie raz zaskakiwał czytelników szerokością spojrzenia. Teologia i filozofia splatały się tu z literaturą, historią, socjologią, przyrodoznawstwem, a nawet z refleksją na temat… techniki. To „istna encyklopedia współczesnej kultury katolickiej” – pisał o kolejnych rocznikach Jerzy Turowicz. Faktycznie, „Znak” próbował „oświetlać wszelkie aspekty wszystkiego”, niemniej redaktor naczelnej nie chodziło o pismo li tylko erudycyjne, akademickie – choć przecież dbała o to, by jej współpracownicy dobrze znali języki obce, dużo czytali i dzielili się swoją wiedzą z czytelnikami (stąd właśnie obecność w piśmie comiesięcznych omówień nowości wydawniczych – polskich i zagranicznych). Bliskie jej było natomiast pragnienie Norwida: żeby istniało w Polsce czasopismo pokazujące codzienność z perspektywy wieczności. Tak właśnie redagowała „Znak”.

Dobrze rozumieli to ówcześni czytelnicy, przynajmniej niektórzy.

„„Znak” – pisała z Nowego Jorku Ewa Gieratowa – ma inne zadanie niż literatura fachowa z zakresu paleontologii, psychoterapii, kosmologii, teorii literatury. Niechże znawcy tych dziedzin, pisząc dla „Znaku”, nie wdają się w techniczne szczegóły, zbyt rozwlekłe i zawiłe, a za to niech (…) posuwają na swoich odcinkach tę samą sprawę: odkrywanie Boga w kosmosie, odkrywanie związków i jedności wszystkich nauk w człowieku, a co za tym idzie – pojmowanie Wcielenia, wchodzenia Boga w świat.”

I dalej:

„Znak nasz i tytuł „Znaku” to poziom skrzyżowany z pionem. (…) [Ten] tytuł obowiązuje. Poziome ramiona mają objąć globalnie świat, a pion – związek Boga i człowieka – trzeba umacniać dosłownie z każdym oddechem. (…) Niech o tym nadal mówi „Znak”. Niech pojęcia znane z nauk przyrodniczych, z ekonomii, socjologii, matematyki, swym nowym językiem mówią zawsze o tym samym: skąd i po co jesteśmy, dokąd, do Kogo idziemy, którędy droga.”

Wtedy, na przełomie lat 60. i 70., redakcja miesięcznika zajmowała dwa małe pokoje w kamienicy przy ul. Siennej 5, na pierwszym piętrze. Oprócz Hanny Malewskiej do ścisłego zespołu redakcyjnego należeli: Halina Bortnowska i Stanisław Grygiel, „dochodzący” (ze względu na pracę na Uniwersytecie) Władysław Stróżewski, dojeżdżający co jakiś czas z Warszawy Bohdan Cywiński oraz Franciszek Blajda – „człowiek orkiestra”: redaktor techniczny, menedżer, archiwista. Niestety, Stróżewski figurował w stopce redakcyjnej jedynie do roku 1969. Administracyjne władze UJ zachowały się bowiem w jego przypadku tak samo jak kiedyś wobec Stanisława Stommy; młody doktor habilitowany stanął przed wyborem: praca na uczelni albo w „Znaku”. Po namyśle wspólnie uznano, że jego powołaniem jest jednak filozofia i praca dydaktyczna ze studentami. Że – zwłaszcza teraz, tuż po Marcu ’68 – studenci (i w ogóle polskie szkolnictwo wyższe) potrzebują go bardziej aniżeli redakcja. Ale Władysław Stróżewski dalej bywał na Siennej, był stałym współpracownikiem miesięcznika, zamieszczał tu swoje artykuły (pod pseudonimem „Sigma”) – ta więź rozluźniła się dopiero potem, po odejściu Malewskiej.

W drugiej połowie lat 60. osobą dla „Znaku” bardzo ważną był ks. Józef Tischner, który – jak pamięta Cywiński – „przychodził tu prawie codziennie” i zostawał na kilka godzin. Czytał teksty, brał udział w zebraniach, doradzał… I, dzięki nadzwyczajnemu poczuciu humoru, rozładowywał napięcia, łagodził konflikty. Tischner „robił z nami pismo jak mało kto – dodaje Bortnowska. – Gdy teraz o tym myślę, widzę, że był to przede wszystkim udział w czymś najważniejszym. Chodzi mi o wyczucie sensu tego, co robimy, i kierunku dalszej wędrówki. A także o odwagę”.

Z miesięcznikiem niemalże „od zawsze” związany był ówczesny prezes krakowskiego KIK-u Stefan Wilkanowicz; coraz częściej pojawiał się również młody filozof Karol Tarnowski, zwany „Bratkiem”. Ci ludzie stanowili wówczas mniej lub bardziej ścisłe środowisko „Znaku”. Sienna 5 to był jednak, tradycyjnie, dom otwarty dla „gości”. Halina Bortnowska szczególnie pamięta jednego, któremu wiele zawdzięcza, jeśli chodzi o myślenie o człowieku: prof. Antoniego Kępińskiego, psychiatrę.

Niedaleko stąd, na Franciszkańskiej, mieszkał inny ważny dla nich autorytet: kardynał Karol Wojtyła. Członkowie redakcji utrzymywali z nim stałe – i „wielopoziomowe” – kontakty. Wiadomo na przykład, że Hanna Malewska (m.in. z Jerzym Turowiczem, ks. Andrzejem Bardeckim i ks. Mieczysławem Malińskim) należała do powołanej przezeń nieformalnej komisji do spraw prasy. „Po paru latach – opowiadał Turowicz – te zebrania ustały, natomiast ich miejsce zajęły odbywające się dość regularnie parę razy w roku wieczorne spotkania kardynała z całym zespołem »Tygodnika« i »Znaku«”. O tych kontaktach wiedzieli właściwie wszyscy – ale były i inne, bardziej prywatne wizyty poszczególnych redaktorów (zdaje się, że i Malewskiej) w pałacu arcybiskupim. Dla wielu z nich Karol Wojtyła był bowiem mistrzem i profesorem, spowiednikiem, przyjacielem… On sam też przywiązywał do „Znaku” wielką wagę, a pani Malewska stanowiła dlań ogromny autorytet.

„Zadaniem pisma – pisał do niej w roku 1971 – jest i pozostanie nadal nie tylko podejmowanie pytań, nie tylko wytrwałe poszukiwanie wraz ze wszystkimi, którzy szukają, ale także znajdowanie odpowiedzi. Chrześcijaństwo łączy w sobie pokorę poszukiwań z pewnością wiary. (…) Życzę, aby miesięcznik „Znak” zawsze trafnie odnajdywał swą dalszą drogę. Życzę dojrzałego świadectwa. Życzę owocnego posługiwania.”

W roku 1973 Hanna Malewska odeszła z redakcji z powodu pogarszającego się stanu zdrowia i przekazała funkcję naczelnego Bohdanowi Cywińskiemu, co nie obeszło się bez pewnych perturbacji. Malewska bowiem była redaktorem „totalnym” – skałą, na której mogła się oprzeć reszta redakcji. Cywiński tych zalet nie posiadał – co gorsza, był z nich wszystkich najmłodszy i, jako redaktor, najmniej doświadczony. To rodziło rozmaite napięcia i problemy.

Zdaje się, że i środowisko (to szersze: „Tygodnikowo”-wydawnicze) przyjęło nowego redaktora naczelnego z oporami. Wydawało się im, że jest za młody (rocznik 1939), poza tym pochodził z Warszawy, a nie z Krakowa, był więc spoza tutejszych układów towarzyskich. Ktoś wspomina nawet, że Malewska musiała w tę nominację zaangażować cały swój autorytet. Niemniej Bohdan Cywiński był już wtedy autorem świetnej – wręcz programowej – książki Rodowody niepokornych (1971), której fragmenty ukazywały się wcześniej na łamach miesięcznika. To ważny tytuł. Pisał Adam Michnik:

„W barwnym i doskonale skonstruowanym fresku historycznym Bohdan Cywiński nakreślił historyczne zaplecze spotkania „niepokornych” z lewicy laickiej z „niepokornymi” chrześcijanami. (…) podjął wnikliwą i rzetelną próbę wytłumaczenia wartości lewicy laickiej chrześcijanom i wartości chrześcijaństwa – ludziom lewicy laickiej” (Kościół, lewica, dialog).”

Pani Hania mogła mieć w związku z tym nadzieję, że jej następca będzie pomostem pomiędzy katolickim „Znakiem” a lewicującą (i nieufną wobec Kościoła) warszawską inteligencją. Że weźmie praktyczną odpowiedzialność za to, co napisał:

„Nie wahajmy się korzystać także i z tych tradycji, które wyrosły poza kręgiem bezpośredniej inspiracji chrześcijańskiej, ale które w swych wartościach trwałych i prawdziwie istotnych są tak bliskie duchowi chrześcijańskiemu – takiemu, jaki jawi się dziś nam, katolikom współczesnym.”

Czy to się udało? Jacek Kuroń tak oto opisuje swoje spotkanie ze „Znakiem” (zorganizowane właśnie przez Bohdana Cywińskiego): „Poznałem wtedy księdza Józefa Tischnera, ojca Andrzeja Kłoczowskiego, dominikanina, znakomitego faceta, wielu jeszcze niesłychanie interesujących ludzi, ale przede wszystkim poszliśmy z Gają do kardynała Wojtyły”. Pomimo cenzury (czytaj: całkowitego zakazu druku) Kuroń stał się nawet autorem miesięcznika (oczywiście pod pseudonimem). W 1972 roku, jeszcze pod rządami Malewskiej, ukazała się tu jego wypowiedź na temat Rodowodów niepokornych (podpisana przez „Elżbietę G. Borucką”). Trzy lata później, w 1975, Jacek Kuroń (tym razem jako „Maciej Gajka”) ogłosił w miesięczniku ważny artykuł:Chrześcijanie bez Boga.

Dialog tzw. lewicy laickiej z chrześcijaństwem, niewiary z wiarą stał się na łamach „Znaku” faktem. Oczywiście, nie była to wyłączna zasługa redaktora Cywińskiego. Raczej owoc pracy i ideowego zaangażowania c a ł e g o zespołu. Oraz mądrości Hanny Malewskiej, która wiedziała, komu powierzyć „Znak” w tym właśnie momencie dziejowym.

W historii spotkania „niepokornych”, stojących dotąd po przeciwnych stronach barykady, ważną rolę odegrała marcowa interpelacja Koła Poselskiego Znak (1968), która brała w obronę bitych studentów. Dla tych młodych ludzi – uczniów Leszka Kołakowskiego i Bronisława Baczki, protestujących przeciwko zdjęciu ze scenyDziadów – ta postawa katolickich parlamentarzystów była swego rodzaju objawieniem. Zobaczyli bowiem ludzi Kościoła gotowych do obrony kultury jako takiej i człowieka niezależnie od jego wyznania – a tego się po Kościele nie spodziewali (do tej pory wydawało im się, że broni on jedynie „praw ludzi wierzących”).

Owa sejmowa interpelacja stała się powodem ataku całego właściwie Sejmu na posłów Znaku. Oskarżono ich o… sojusz „ze syjonizmem legitymującym się przymierzem z imperializmem amerykańskim i siłami odwetowymi Niemieckiej Republiki Federalnej” (Józef Ozga-Michalski). To była prawdziwa sesja nienawiści – tym bardziej, że poszczególne wystąpienia nagradzano rzęsistymi oklaskami. Zawieyski, Stomma i ich koledzy – grzmiał Zenon Kliszko –

„znaleźli się w głębokiej izolacji politycznej i postawili się naprzeciw powszechnej opinii narodu. (…) Koło Znak, odchodząc od polskiej racji stanu, faktycznie stanęło po stronie tych elementów syjonistycznych i rewizjonistycznych, które inspirowały i zorganizowały prowokację wymierzoną w spokój ojczyzny, w jej żywotne interesy.”

W obronie interpelacji wystąpił Jerzy Zawieyski, który mówił między innymi o warunkach prowadzenia dialogu:

„postawie szacunku dla cudzej odmienności, chęci zrozumienia cudzej racji, swoistej transcendencji na drugiego człowieka, którego nie chce się pochłonąć, zagarnąć czy przeinaczyć, lecz z którym chce się wspólnie czegoś szukać. (…) Trzeba coś z własnej racji zawiesić, a nawet zakwestionować, aby w pełni objąć obiektywność drugiej strony, a także by obudzić w nas poczucie, że sens życia nie jest tylko w nas samych, lecz również poza nami.”

To przemówienie – któremu towarzyszyły śmiechy, tupanie i walenie w pulpity – ludzie tzw. lewicy laickiej (np. Adam Michnik) uznali za „dramatyczne i piękne”. Podobnie ocenił je kardynał Wyszyński, nazywając postawę mówcy „czynem niemal »reytanowskim« na tle obłędnego tańca »martwych dusz«”.

Dalsze losy Jerzego Zawieyskiego opisał Marian Brandys (Z dwóch stron drzwi): usunięto go z Rady Państwa, pozbawiono miejsca w parlamencie. Rok po tamtym przemówieniu (kwiecień 1969)

„dopadła go choroba. Przez całe życie chorował na serce, ale decydujący cios zadała mu zbyt długo i zbyt gwałtownie burzona krew. Wylew do mózgu poraził go częściowo paraliżem i odebrał mu mowę. (…) 18 czerwca 1969 roku – w środku nocy – wydostał się ze swego pokoju na korytarz i nadludzkim wysiłkiem, którego wprost pojąć nie mogli lekarze starający się później odtworzyć przebieg zdarzeń, dotarł do otwartych drzwi prowadzących na taras. Potem, podsunąwszy się pod samą balustradę tarasu, podciągnął się na nią i z IV piętra runął na asfalt ulicy. Zabił się na miejscu.”

Ta śmierć obudziła wiele wątpliwości. Czy Zawieyskiemu nikt nie „pomógł” wyskoczyć przez okno? Wówczas tego pytania nie można było głośno postawić. Dziś, po 37 latach, nie sposób już na nie jednoznacznie odpowiedzieć.

W roku 1968 współzałożyciel miesięcznika Jerzy Zawieyski zachował się jak Reytan. Osiem lat później, w lutym 1976, na to porównanie zasłużył inny poseł Znaku (i były redaktor naczelny miesięcznika), Stanisław Stomma, który jako jedyny wstrzymał się od głosu w głosowaniu nad wpisaniem do konstytucji PRL zapisu o przewodniej roli partii komunistycznej i sojuszu z ZSRR. „Wysoko podniósł wyprostowaną rękę. Sam jeden w całej ogromnej sali” – pisał o tym jego geście Jacek Żakowski.

Tak właśnie – bardzo pięknie – skończyła się parlamentarna przygoda ludzi „Znaku”. Stomma nie stanął już do kolejnych wyborów. A Koło Poselskie Znak (nazywane teraz Neo-Znakiem) nie miało odtąd nic wspólnego ze swym macierzystym środowiskiem.

Wkrótce po „wydarzeniach czerwcowych”, we wrześniu 1976 roku, powstał Komitet Obrony Robotników. Znaleźli się w nim zarówno przedwojenni socjaliści (m.in. prof. Edward Lipiński) i księża katoliccy (np. ks. Jan Zieja, jeden z duchowych ojców „Znaku”). Po prostu: ludzie „niepokorni”, którym udało się rozebrać dzielącą ich dotąd barykadę. Warto przy tej okazji pamiętać, że założyciele KOR – ci z tzw. lewicy laickiej, na przykład Jacek Kuroń, Adam Michnik czy Jan Józef Lipski – byli czytelnikami „Znaku”. Ich duchową postawę kształtowały publikowane tu teksty: Dietricha Bonhoeffera, Simone Weil, Henryka Elzenberga…

To na pewno przypadek, niemniej w numerze październikowym miesięcznika (1976 r.) ukazał się artykuł, którego tytuł mówił wtedy wszystko: Znak, któremu sprzeciwiać się będą, autorstwa kardynała Karola Wojtyły.

Wiele było w tej dekadzie wydarzeń, które oznaczały prawdziwy wstrząs dla „Znaku”: przemówienie Zawieyskiego (a potem jego śmierć), odejście Malewskiej i zmiana na stanowisku redaktora naczelnego (oznaczająca zupełnie nowy sposób redagowania pisma), postawa Stommy… Należała do nich również przedwczesna śmierć Anny Morawskiej (zmarła w 1972 roku, miała zaledwie pięćdziesiąt lat). W tekście wspomnieniowym zacytowano jej słowa – swoiste życiowe motto jej i wielu innych (podobnych do niej) „gwałtowników”:

„Czy warto w ogóle
Czy warto, jak mało
Czy warto, jak nie wiemy, czy to coś da
bo może błędne
bo może przegra
(…) Jezus objawienie (…) mówi, że warto
że przegrane nie umiera.”

*

W połowie lat 60. „Znak” przeżywał swą drugą młodość. Zmieniła się winietka, pojawiły się nowe rubryki, które byłyby chyba nie do pomyślenia w „starym” „Znaku”. Na przykład: „Rubryka młodych” – Jak to widzimy? czy Listy gazdów (wymieniali je między sobą Stanisław Grygiel i ks. Józef Tischner). Przy lekturze tych listów czytelnicy ryczeli ponoć ze śmiechu, wyłapując wszelkie aluzje polityczne i kościelne (również takie, o których pojęcia nie mieli ich autorzy!), „niektórzy jednak się gorszyli – wspomina Stanisław Grygiel. – Jeden profesor zrezygnował nawet z prenumeraty, motywując to tym, że w tak poważnym piśmie dwóch górali pisuje takie historyjki…”.

Ale były też rubryki „poważniejsze”. Przede wszystkim wprowadzona w roku 1970Jedenasta wieczorem – „kawałek” solidnej duchowości. To było „oczko w głowie” pani Malewskiej. Zależało jej bowiem na tym, żeby w każdym numerze dawać czytelnikom „strawę duchową”, pomagać im stanąć przed Bogiem, uczyć modlitwy.

Wśród nowych „stałych” autorów miesięcznika warto odnotować między innymi: Ewę Bieńkowską, Alfreda Gawrońskiego, ks. Michała Hellera, Zbigniewa Podgórca czy ks. Józefa Życińskiego. Wtedy sporo pisali też sami redaktorzy „Znaku”, szczególnie Halina Bortnowska (głównie teologia, ekumenizm) i Stanisław Grygiel (antropologia filozoficzna). Na łamach „Znaku” często również publikował wspominany tu już ks. Józef Tischner. I były to artykuły znaczące – powszechnie czytane i szeroko komentowane. Jego Schyłek chrześcijaństwa tomistycznego na przykład wywołał burzliwą dyskusję – chyba najważniejszą debatę filozoficzną, do jakiej doszło w Polsce w drugiej połowie ubiegłego wieku. Ale tekst ten miał znaczenie nie tylko dla filozofów. Chodziło w nim także o duszpasterstwo: „odrzucenie kostiumu tomistycznej teorii i dochodzenie – poprzez żywy kontakt z drugim człowiekiem – do osadzenia wiary na głębszej podstawie ewangelicznej”.

Było w tym dziesięcioleciu wiele istotnych tekstów, na przykład eseje kard. Johna H. Newmana (Sumienie a papież), Antoniego Kępińskiego (Lęk i Psychopatologia władzy), Jana Józefa Szczepańskiego (Piąty anioł) i Paula Ricoeura czy Opowieści chasydówMartina Bubera. Jednakże dziś, z perspektywy lat, najważniejsze wydają mi się niektóre numery tematyczne „Znaku”, zwłaszcza: O winie i O nadzieiSens choroby – sens śmierci – sens życiaO poznawaniu drugiego człowieka i o tzw. sprawie Heideggera (czyli o „odpowiedzialności filozofa”, który wstąpił do NSDAP), wreszcie numer oświęcimski (Rekolekcje oświęcimskie) oraz numer poświęcony „polskiemu charakterowi narodowemu”. Zeszyty te były (są do dzisiaj!) niesłychanie interesujące z czysto intelektualnego punktu widzenia. Ale to jeszcze nie wszystko – one były tak ważne, ponieważ stanowiły próbę odpowiedzi na powszechnie zadawane wówczas pytania. Tak jakby redakcja trzymała rękę na pulsie tego społeczeństwa i narodu, tak jakby słuchała jego głosu…

*) Jak wiadomo, bezpośrednim powodem wydarzeń marcowych było zdjęcie ze sceny Teatru Narodowego w Warszawie Dziadów Mickiewicza.

JANUSZ PONIEWIERSKI, ur. 1958, członek redakcji „Znaku”, autor książek Pontyfikat. 1978–2005 (III wyd. 2005) i Kwiatki Jana Pawła II (2002).