Łatwo się domyślić, co miał na myśli Marcin Napiórkowski, tytułując swoją książkę Turbopatriotyzm. Wiadomo, że będzie o husarii, koszulkach z wyklętymi i obronie Wiednia przed muzułmańskim zagrożeniem. I faktycznie, autor niestrudzenie prowadzi czytelnika przez świat prawicowych obsesji. Ale nie po to, by je wyśmiać, zbagatelizować ani obnażyć zawarte w nich sprzeczności czy niewiedzę. Chce, żebyśmy się z nimi dogłębnie oraz rzetelnie zapoznali – i ma całkowitą rację.
Turbopatriotyzm w jego ujęciu to bezwzględne przywiązanie i duma z tego, co polskie, idealizowanie przeszłości i lęk przed wrogiem, który wiąże się z obsesją niepodległości. To również nieustająca wojna z napływającym z Zachodu rozkładem moralnym, który zagraża podstawom funkcjonowania państwa polskiego. Najwyraźniejszą emanacją takiej postawy – pisze Napiórkowski – jest Marsz Niepodległości ze swoją śmiertelną powagą, gotowością do walki z wrogiem i celebracją rzeczywistych czy wyimaginowanych przodków.
Przeciwieństwem turbopatriotyzmu jest softpatriotyzm: liberalna miłość do ojczyzny, która zasadza się na szacunku do rządów prawa, od powagi woli radosną celebrację, a zamiast przeszłości patrzy w przyszłość. Softpatriota wzywa do sprzątania po psie, głosowania w wyborach i szanowania konstytucji. Świat Zachodu idealizuje, stawiając go sobie za wzór; nieobcy jest mu również kosmopolityzm. Tradycyjnie rozumiany patriotyzm odrzuca jako przestarzały lub nieprzydatny. Symbolem takiej postawy jest akcja społeczna „Orzeł może” z 2013 r. – ta, na której Bronisław Komorowski wystąpił z orłem z czekolady.
Napiórkowski pokazuje dwa rodzaje patriotyzmu, które nie potrafią żyć wspólnie, a jednocześnie nie mogą bez siebie istnieć, bo jeden swoją siłę czerpie z walki z tym drugim. Turbopatriota potrzebuje softpatrioty, by walczyć z nim jako z wrogiem wewnętrznym, softpatriota turbopatrioty – by się od niego czuć lepszym i bardziej postępowym.
Co było pierwsze? Napiórkowski ujmuje to dialektycznie: pierwszy był tradycyjny patriotyzm, którego formę i treść odrzucili softpatrioci. Turbopatriotyzm to natomiast reakcja na softpatriotyzm i powrót do tradycyjnych treści w nowoczesnej (korzystającej ze współczesnych sposobów komunikacji i promocji) formie. Chronologia ta odpowiada oczywiście najnowszej historii Polski: softpatriotyzm to domena dyskursu transformacji i liberalnych elit III RP, którym kres położyło zwycięstwo turbopatriotyzmu w postaci rządów PiS-u. Klęska softpatriotyzmu jest więc jednoznaczna z klęską liberalnej fetyszyzacji Zachodu, retoryki postępu i – posługując się językiem turbopatriotów – „pedagogiki wstydu”.
*
Niby to już wszystko wiemy: „spór o Polskę” trwa w podobnym kształcie co najmniej od końca XVII w. Możemy nazwać go konfliktem między romantyzmem a pozytywizmem, sarmatyzmem i modernizmem czy rodzimymi wersjami okcydentalizmu i słowianofilstwa – wychodzi mniej więcej na to samo. Tematy sporów i okoliczności historyczne się zmieniają, ale argumentacja obu stron pozostaje niemal niezmienna.