Moi katoliccy rodzice nauczyli mnie, aby się nie bać. Pewnie teraz żałują, gdyż swój brak strachu wykorzystuję trochę inaczej, niż by sobie tego życzyli, ale takie jest życie. Paradoksalne, zabawne i przerażające. Dlatego trudno się nie bać, bo wszyscy widzimy, że jest czego. Obecnie największym zagrożeniem dla świata nie jest jednak religia, tylko globalne ocieplenie. Niestety, religia ma też tutaj negatywne implikacje. Anegdota: chrześcijańscy wyspiarze nie wierzą, że zmieniamy klimat, bo Noe zawarł przymierze z Bogiem, że nie będzie drugiego potopu. Ale przymierze Noego nie może nam tego zagwarantować. Będzie. Zgodnie z porozumieniem zawartym na szczycie klimatycznym w Paryżu do 2037 r. na tyle nieodwracalnie zmienimy klimat, że średnia temperatura na Ziemi wzrośnie o dwa stopnie Celsjusza. A prawdopodobnie znacznie więcej. Jeśli wierzę w jakieś piekło, to w to, które właśnie sobie tworzymy.
Poza anegdotą nie czuję się dość kompetentny, żeby ocenić wpływ religii na możliwość powstrzymania zmian klimatycznych. Pewnie od charyzmy, kompetencji i empatii duszpasterzy zależy, czy sprostają temu wyzwaniu. Wiem, że w wielu krajach dzielnie działają.
Odnoszę natomiast wrażenie, że piękne słowa Franciszka rzadko przekładają się na konkretne zmiany.
Ale też jakoś bardzo tego nie śledzę. Z pewnością w islamie myślenie o ekologii jest bardziej zakorzenione. Tylko co z tego, skoro np. w Polsce, gdy mówimy o muzułmanach, ten wątek jest nie dość obecny, bo całą historię tysiącletniej kultury przykrywają fotki poobcinanych głów. Nie wiem, czemu katolików tak bardzo to bulwersuje, skoro ich Bóg sam dał się ukrzyżować w imię pewnych imponderabiliów. A jednak ich to szokuje.
Brakuje mi w chrześcijaństwie realnego działania na rzecz pokoju i miłosierdzia. Albo zagłusza je niemy krzyk zarodków. Mam za to przyjemność pracować nad wydaniem pism zebranych Jana Strzeleckiego. Pisarza bliskiego nie tylko mi, ale również mojej katolickiej matce. W Próbach świadectwa pisał: „Tkwiliśmy głęboko wewnątrz słowa my, słowa, w którym fenomenologowie widzą wyraz oznaczający szczególną jakość doświadczenia, jakość kształtującą odbiór świata, nadającą nam inny wymiar istnienia. (…) W tym stosunku ja i ty działamy tak, jakbyśmy sądzili, że przetrwanie drugiego człowieka jest sprawą nierównie ważniejszą. (…) Nie działamy tak dlatego, że on jest wartością wyższą; ową wartością jesteśmy właśnie my”. Obawiam się, że żyjemy w świecie, w którym nie uda się już zbudować takiej wspólnoty. A jeśli się uda, to przeciwko komuś. Tylko że tym razem to my, przedstawiciele pierwszego świata, będziemy nazistami. (Być może już nimi jesteśmy.) Bo że będzie wojna, to pewne. Holokaust vol. 2.0. Tylko zamiast Żydów będą biedni, słabi i uciekający przed wojną. Religia mogłaby temu przeciwdziałać i trochę to robi, ale ciągle czekam, aż polskie parafie przyjmą po rodzinie uchodźców na każdą plebanię.