Polski naród i polska władza – pisze Roth – sprawiają wrażenie, jakby wciąż nie mogły pojąć, że Polska jest naprawdę niepodległym krajem. Odwiedza Lwów, gdzie obserwuje marsz inwalidów wojennych, wypchniętych ze zbiorowej pamięci, przygląda się Warszawie, zwracając uwagę na umiłowanie Polaków do parad i kultów: boga, państwa, władzy. W Borysławiu – polskim Baku – ogląda sterczące w niebo szyby nafciane i wędrujące za złożami ulice miasteczka. W Łodzi zachwyca go zgodne współistnienie postępu i zacofania. Bada mniejszości, zwraca uwagę na nabożny stosunek Polski do literatury i życia literackiego – dziwi się, że członków właśnie powstającej Akademii Literatury ma powoływać Piłsudski. Z relacji Rotha emanują niezmienne cechy polskości stale obecne, choć wciąż wypierane. Ta zdolność do tworzenia prefiguracji zbliża w ostrości widzenia autora Marsza Radetzky’ego do de Custine’a i jego Listów z Rosji. Czytając te krótkie teksty z lat 1924–1931 w ujmującym przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz, ma się wrażenie, że aura, która z nich bije, wciąż nie przebrzmiała, choć polski pejzaż mocno się zmienił. Życzyłoby się mieć więcej takich przyjaciół. Bo Roth dla Polski jest przyjacielem. Tylko bowiem przyjaciel potrafi powiedzieć prawdę w taki sposób, by nastrajała do dalszej refleksji.
_
Joseph Roth
Listy z Polski
tłum. Małgorzata Łukasiewicz,
Wydawnictwo Austeria, Kraków 2018, s. 136