Gest pisarski jest próbą reaktywowania widzialności rzeczy, objęcia uwagą tego, co nas otacza, co przeoczamy, a co mogłoby, jak pisał Georges Perec, wyrazić „to, co jest i czym my jesteśmy”. W Rzeczach… Wicha zdaje się mówić, że choć są one nośnikami emocji i pamięci, to nie mają władzy pamięci i bez nas tracą nieubłaganie swoją i naszą historię. Pisanie po śmierci matki jest więc ożywianiem tej pamięci i ocaleniem jedynych śladów matczynej (nie)obecności. Autor bardziej ufa rzeczom niż słowom, w których obiekty zbyt często krzepną w jednym kształcie. „Dopóki nie mogę ich opisać, jeszcze trochę żyją” – powiada. Dlatego słowom powierza ledwie pomocniczą, akuszerską wobec rzeczy funkcję.
W nowej, doskonałej książce autor wydobywa także to, co funkcjonowało na marginesach, w przypisie do rodzinnej historii – czarny plamiący kleks pochodzenia. Krewni Wichy długo go omijali, próbowali wybielić, zatrzeć. Matka, przeciwnie, ku ich zdumieniu chwytała to słowo plamę, i „dźgała nim na oślep”. Syn także podejmuje pracę detabuizacji i wypowiada żydowski wstyd.
Wicha wspomina, że matka nie lubiła książek wzniosłych, z budującym przesłaniem. Rzeczy, których nie wyrzuciłem tak właśnie zostały napisane – bez nadęcia, zbędnych przymiotników, sentymentu, a także fałszywych pocieszeń. Ostatecznie bowiem jest tylko to, i to już jest wszystko: „cienki strumyk. Pilot od telewizora. Pudełko z lekami. Miska do wymiotowania”.
_
Marcin Wicha
Rzeczy, których nie wyrzuciłem
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2017, s. 198