Ósmego września 2017 r. w Magazynie Stołecznym „Gazety Wyborczej” w artykule zatytułowanym A w Lemingradzie jogging, detoks i beklajty Mikołaj Lizut popełnił następujące wyznanie: „Choć jestem warszawiakiem, mieszkam w Miasteczku Wilanów. Autochtonom to się raczej nie zdarza”. Charakteryzując dalej teren, gdzie przez deweloperów na dziesiątki lat zostały usidlone lemingi, czyli zamożniejsi krawaciarze (biedniejsi kupują tańsze mieszkania na jeszcze gorzej skomunikowanej Białołęce), Lizut opisał dźwięki piątkowego popołudnia: „To na trotuarach ułożonych z kostki terkotliwie grają kółka walizek, walizeczek i toreb podróżnych od Louisa Vuittona. Miasteczko pustoszeje, jego mieszkańcy jadą na weekend do swoich miasteczek rodzinnych”. Lizut pisze zatem o „słoikach” lepszego sortu.
Doskonale znam ten piątkowy turkot walizkowych kółek, osiągający największe nasilenie na przy stanku tramwajowym przy Dworcu Centralnym. Aczkolwiek te walizki pochodzą raczej z Carrefoura albo Leclerca. Należą do „słoików” gorszego sortu. Rejon skrzyżowania Broniewskiego i Elbląskiej to zagłębie gomułkowskich jeszcze bloków z najmniejszymi mieszkaniami. W każdym z nich na moim osiedlu na 13 mieszkań na piętrze aż 6 to jednopokojowe z wnęką kuchenną, a po drugiej stronie ulicy co najmniej trzy wieżowce wypełnione są wyłącznie (!) kawalerkami. W większych lokalach rotacja jest znikoma, choć z rzadka puszczane w wynajem, stają się tzw. mieszkaniami studenckimi, gdzie zabawa potrafi zatruwać sąsiadom całą noc. Lokatorzy zmieniają się ciągle w tych mniejszych – stają się pierwszymi samodzielnymi przystaniami w dorosłym życiu, wynajmowane już za zarabiane w Warszawie własne pieniądze. To zresztą oczywiste, że każda stolica przyciąga najambitniejszych i najbardziej zdeterminowanych.
O koszmarach szukania takiego lokalu Krytyka Polityczna wydała ostatnio książkę Marty Rysy Upiór w bloku. Kryminałki mieszkaniowe, natomiast zjawiskiem migracji do stolicy w bardzo szerokim aspekcie zajęło się Muzeum Warszawy, publikując dzieło zbiorowe Skąd się biorą warszawiacy? Migracje do Warszawy w XIV–XXI wieku. Jak piszą w jego wstępie Magdalena Wróblewska i Robert Zydel, „Autorzy poszczególnych tekstów reprezentują różnie dziedziny humanistyki i nauk społecznych, między innymi archeologię, historię, socjologię, psychologię, kulturoznawstwo. Zaowocowało to zróżnicowaniem podejść teoretycznych i metodologicznych do poszczególnych tematów, a w rezultacie kolażem analiz, który nie daje pełnego i systematycznego obrazu zjawiska migracji do Warszawy. Książka jest raczej wprowadzeniem do różnych jego aspektów”.
I rzeczywiście, tom Skąd się biorą warszawiacy? przyjemnie zaskakuje różnorodnością, słusznie jednak zaznaczono, że ma formułę kolażu, bo gdyby nie zostało to uczynione, uwaga, którą przedstawię na końcu, byłaby krytyką merytoryczną, a nie osobistym żalem. W ogóle przyjęcie takiej formuły uniemożliwia krytykę. Czytający może właściwie podzielić się tylko wrażeniami, co wydawało mu się w książce najciekawsze. A zatem…