Uniwersytet jako system wartości jest w swoim codziennym funkcjonowaniu niemal niewidzialny dla akademików. Trudno się dziwić, że jego etos jest tym bardziej nieuchwytny dla aktorów społecznych, którzy dostrzegają jego funkcjonowanie jedynie incydentalnie i z zewnątrz. Muszę dodać, że to, o czym piszę, istniało zwykle tylko wyspowo, a ja z doświadczenia mogę mówić wyłącznie o fakultetach nauk humanistycznych i społecznych ostatnich trzech dekad, więc mój opis nie pretenduje do poprawności socjologicznej. Nie umiem jednak porzucić przekonania, że humanitas bez względu na wszelkie zmiany w zakresie jej pojmowania (albo właśnie poprzez wrażliwość na te zmiany) mówi bardzo wiele o tym, co należy do istoty uniwersytetu.
Uniwersytet jako forma życia
Kiedy rozpoczynałem studia na początku lat 90. minionego wieku, wciąż mogłem spotkać grono osób, które przechowało tradycje humanistyki polskiej z lat 60. i 70., i to im zawdzięczam swoje wykształcenie. Przy czym chodzi nie tylko o samą wiedzę i kompetencje zawodowe, ale przede wszystkim o „smak” pewnej formy życia. Polega ona na otwartości na niekończące się dyskusje, na towarzyskości, na innej mierze czasu stawiającej opór pragmatycznej zadyszce znanej nazbyt dobrze ze świata codziennego.
Tamten uniwersytet był relatywnie ubogi w sensie materialnym i nadal bogaty w czas, dlatego stanowił ciekawą enklawę w zbrutalizowanej rzeczywistości polskiej transformacji. Nie było jeszcze wówczas w nas samych miejsca na wyobrażenie o wiedzy jako „produkcie” poszukiwanym, zamawianym i nabywanym ani o studencie jako „kliencie”, którego należy bezwzględnie odbić „konkurencji” na rynku usług edukacyjnych – słowem, kategorie rodem z marketingu nie przeniknęły jeszcze do naszego doświadczenia uniwersytetu. Nie byłem świadomy, że wiedza, którą zdobywam przez obycie z uniwersytetem, to „kapitał”, którym można zyskownie obracać, pragnąłem jedynie w tym środowisku pozostać, pracować naukowo, i rozwijać poprzez to moje własne zainteresowania i moje własne człowieczeństwo (jakkolwiek naiwnie to brzmi). Niestety, szybko miało się to zmienić, a dezorientacja humanistycznego środowiska wynikająca ze zderzenia systemów wartości nie została wówczas jasno – jako konflikt aksjologii, celów uniwersytetu – wyartykułowana. Mam wrażenie, że stało się to niedawno, tak jakby akademicka refleksyjność i „kondycja opóźnienia” pozwoliły nazwać ów konflikt wartości dopiero przy okazji Ustawy 2.0. Niedawne protesty pozwoliły także ponownie posmakować wspólnoty uniwersytetu, doświadczyć więzi łączącej nas bez względu na akademickie szarże. Źródła tego sprzeciwu mają zaś coś wspólnego z opisywanym etosem. Gdy bowiem, jak stwierdza Hannah Arendt, „każdy podąża bezmyślnie za tym, co robią i w co wierzą wszyscy, to ci, co myślą, są wyciągani ze swoich kryjówek, gdyż ich odmowa uczestnictwa w powszechności staje się rodzajem działania”[1]. W ten sposób przywiązanie do myślenia i publicznie okazywana przekora wobec „rozsądnych racji” okazują się pełne implikacji politycznych.