Jego opis rozpoczyna się nietypowo, bo od przywołania miejsc, które autor odwiedził w latach szkolnych. Sięga przy tym do literatury (np. Mickiewicza), rodzinnych wspomnień i znaczków wuja. Za tym sielskim wstępem stoi solidna argumentacja potwierdzająca predyspozycje reportersko-podróżnicze autora. Podróż ma początek w Azerbejdżanie, kończy się na frankfurckim lotnisku, a po drodze wiedzie przez m.in. Mauritius, Indie, Nową Zelandię i Teksas. Rozmowa, spacer czy wizyta w muzeum stają się pretekstem do refleksji historycznych uzupełnionych o relację reporterską (kwestie językowe, religijne, społeczne czy gospodarcze). Jako że Davies stawia przed sobą konkretny cel, nie odwiedza przypadkowych krajów, lecz te, które były związane z imperium brytyjskim. Jako „wędrowny” profesor historii podróżuje bowiem z wykładem, którego tematem jest reinterpretacja kolonializmu mająca wyjaśnić, że jego ofiarami są nie tylko byłe kolonie, lecz także (a niekiedy przede wszystkim) kraje i ludy europejskie.
Davies poszczególne elementy narracji zgrabnie łączy eseistycznym spoiwem, co daje intrygujące efekty, a jego literacka zręczność pozwala cieszyć się nawet oczywistościami. Oczywistości tu nie brakuje, na szczęście sednem pracy Daviesa nie jest wyliczanie kolonialnych grzechów, lecz obserwowanie, dokąd te grzechy – wchłonięte przez rodzime kultury – doprowadziły skolonizowane kraje.
—
Norman Davies
Na krańce świata. Podróż historyka przez historię
tłum. Elżbieta Muskat-Tabakowska,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2017, s. 836